niedziela, 23 kwietnia 2017

nowa ja!

Oto nowa Go:

Miała Go opisać historię do załączonego obrazka… Myślała Go, co i jak napisać… i nie wymyśliła… Historia Go musiałaby być bardzo osobista a tego Go chciałaby uniknąć… Jednak myśli sobie Go, że może kogoś zmotywuje, może ktoś spojrzy na fotkę Go (tak jak Go kiedyś spojrzała na fotkę co chcesz ToMasz) i pomyśli: „ona mogła, to ja też mogę, bo dlaczego nie?...” Zatem pokazuje Go siebie, to co osiągnęła i z czego jest dumna.
Oprócz osiągnięcia wizualnego efektu „łał” Go przeszła też przemianę wewnętrzną, Go zmieniła swoje życie, swoje złe nawyki zastąpiła dobrymi, zupełnie zmieniła dietę a brak aktywności zastąpiło bieganie, pilates, rower i siłownia. Go czuje się młodsza i silniejsza. Go zyskała grono fantastycznych biegowych znajomych, z którymi nie tylko biega… kochani szaleńcy…

I to jest miejsce, z którego Go chciałaby podziękować:
1 co chcesz ToMasz – za impuls, który przelał czarę goryczy i zasiał myśl, że Go też może 
2. Marcinowi – za plan dietetyczny i treningowy, za motywację, zrozumienie i cierpliwość, to jest najlepszy trener personalny!
3. M3 Fitness – za super atmosferę i motywujące gadki Oli
4. wszystkim zaprzyjaźnionym biegaczkom i biegaczom, znajomym bliższym i dalszym za wsparcie i motywację, wyrazy uznania i podziwu, które dawały siłę w trudnych momentach
5. a także wszystkim hejterom i „martwiącym się”, że Go tak wychudła i na pewno będzie efekt jojo, dzięki nim Go uczyła się wytrwałości, racjonalnego myślenia i skupiania się na faktach i na konkretnych działaniach i celach.

Czy to koniec? O nie! Teraz będzie ciąg dalszy. Go już nie waży jedzenia, ale 4 gotowane, pudełkowe posiłki zostały a kanapki i bułki zniknęły już chyba na zawsze. Go już nie ćwiczy według rozpiski, ale trening na siłce jest w każdym tygodniu. Go już nie pilnuje niskiego tętna i z dziką frajdą robi przebieżki w trupa.

Tak, Go jest bardzo zadowolona i dzieli się swoim zadowoleniem z całym światem, bierzcie ile tylko chcecie i zmieniajcie swoje życia na lepsze. Niech moc będzie z wami! :) 

wtorek, 28 marca 2017

1/5 korony

Postanowiła Go zostać królową. A że na awans społeczny przez za mąż pójście nie ma co liczyć, a okazało się, że kupić koronę też nie jest wcale łatwo, to stwierdziła Go, że tą koronę to sobie sama wybiega. Tym sposobem powstał projekt „korona półmaratonów”.
Na pierwszy ogień poszła połówka warszawska. Stawiła się Go na starcie. Lekko zestresowana, mocno przeziębiona, na podwójnej dawce teraflu, z chustką przy nosie. Obok zestresowana debiutantka eM podskakiwała na rozgrzewkę i składała ręce jak do modlitwy:
- Go, ale pobiegniesz ze mną tak ze 4 km?... – zapytała z nadzieją w głosie.
- Pewnie, że pobiegnę. – odparła Go przekonana, że wspólny start to dobry pomysł bo troska o eM jednak nie pozwoli zacząć zbyt szybko.
Po 25 min. marszu z przystankami dotarła Go do bramy startu. Słuchawki w uszach. Gremlin klepnięty. Mrugnięcie z eM i się zaczęło.

fot. Joanna Kabala 

 Pierwsze pięć kilometrów śmignęło szybciutko. Starówka, Nowy Świat i w dół do Gagarina… Ten zbieg bardzo się Go podobał, oj puściła się Go z górki na pazurki bawiąc się bieganiem i słońcem, które zaczęło całkiem mocno operować. Potem zakręt i zbliżamy się do Łazienek. Tu pojawiła się trudna sytuacja. Wąska, parkowa alejka mocno spowolniła. Z międzyczasów jasno widać, że na tych 4 km straciła Go po 10 sekund na kilometrze… a przecież jakoś tak bokiem sprawnie biegła i wyprzedzała… To była najsłabsza część trasy… Podobno na czas 1:30 nie było w Łazienkach tłoku… cóż, Go musiałaby dużo trenować… ;)
A tymczasem dobiega Go na Powiśle. Pojawiają się znane uliczki i figlarna myśl: „a można by tu sobie skrócić…” ;) – „No ale po co?” – odzywa się zaraz zdrowy rozsądek a ekipa Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę zagłusza ten wewnętrzny dialog swoim dopingiem i głośnym „dziękuję” – skierowanym w stronę Go. Taki doping dodaje skrzydeł. Wybija 11 kilometr. eM zostaje już trochę z tyłu ale i tak pięknie tą pierwszą dyszkę pociągnęła. Gdyby takie tempo utrzymać łamałybyśmy 2:20 na mecie. Ale zmęczenie jest nieubłagane…
Most Świętokrzyski i Stadion Narodowy. Wodopój. Go nawet nie przechodzi do marszu. Sprytnie zgina kubeczek i małymi łyczkami popija wodę. Praga – to rejon Go zupełnie nieznany. Nowa okolica budzi ciekawość. Go często patrzy w okna budynków i zastanawia się jacy ludzie tu mieszkają, czym się zajmują, jakie troski i radości przeżywają… A potem, po kilku albo kilkunastu latach życie zawodowe Go rzuca ją właśnie między tych ludzi i do tych domów i Go ma okazję ich poznać…
A tymczasem skręca Go w lewo i już widać Wisłę. „Jeszcze kilka kroków i banany” – Go już trochę zgłodniała ;) – „O matko! Samochód z kamerą! Musi tak przede mną jechać??? Kurczę, trzeba się uśmiechać… pomachać czy już nie machać?... O! Spartanie! To może ich teraz będzie filmował… ufff…” – dialog wewnętrzny Go.
Po konsumpcji banana Go już zupełnie nie wiedziała gdzie jest. Biegła Go za tłumem i nagle znalazła się na Moście Gdańskim. Przygotowana Go była na podbieg. Rozgląda się Go a tu chorągiew z 18 km. Ha, na 17tym nie było wyklinana. Ale zaraz wyłania się drugi podbieg i jednak Go klnie siarczyście pod nosem. Go nie ma już siły. Zaczyna boleć prawy staw biodrowy, który odzywa się przy dużym zmęczeniu… za to kolana są całkiem w porządku… Jednak 10 kg mniej robi ogromną różnicę. Go patrzy pod nogi żeby tej góry przed sobą nie widzieć. W pewnym momencie podnosi głowę i widzi, że wszyscy dookoła idą… Go jako jedyna wbiega pod górę!!! Dostała Go skrzydeł. „Choćby nie wiem co, będę biegła do samego końca” – postanowiła sobie Go w duchu. Na ostatnim podbiegu był ustawiony wodopój. To był bardzo dobry pomysł. Tego podbiegu Go właściwie nie poczuła, chociaż w międzyczasach to właśnie tu wychodzi najwolniejszy kilometr. A potem ta koszmarna kostka.



 W końcu ostatni zakręt i już widać oznaczenia drogi do końca tego cierpienia. Ostani kilometr był straszny. Było gorąco, świeciło słońce, Go nie miała już siły, biegła głównie głowa i jak mantra wymieniane w myślach części ciała: „ręce! kolana! wydłuż krok!” Jeszcze gdzieś Go usłyszała koleżankę, która dopingowała głośno i fotkę pstryknęła i pognała Go do mety.

 fot. Joanna Kabala


Co czuje biegaczka po przekroczeniu mety, klepnięciu Gremlina i otrzymaniu medalu?... Przede wszystkim ulgę. A zaraz potem szczęście. A za kolejną chwilę… niedosyt!!! Tak, Go chce jeszcze. Tym bardziej, że czas bardzo dobry: 2:22:07 zaostrzył tylko apetyt na łamanie 2:20.
Analizowała Go gdzie mogłaby te dwie minuty urwać… i doszła do wniosku, że w Warszawie zbałamuciła co najwyżej jedną minutę. Zatem można uznać, Półmaraton Warszawski za uczciwie przebiegnięty, z pełnym zaangażowaniem i pełnym wykorzystaniem sił oraz dobrze rozegrany taktycznie.



Kolejny półmaraton do korony będzie 14 maja w Białymstoku. Trzymajcie kciuki. Go będzie łamać 2:20 J


Chciałabym podziękować wszystkim, którzy wsparli moją akcję „biegam dobrze” Dzięki wam udało się zebrać 301 zł. dla Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Podczas biegu wracałam do was myślami i było to dla mnie wielką motywacją żeby was nie zawieść i wstydu nie przynieść. Dziękuję! J

niedziela, 12 lutego 2017

Falenicki szał-łał!



- To co, lecimy na życiówkę? – zażartowała Go do Ren i zaczęło się odliczanie do startu.
Ruszyła Go pewnie, jak zwykle na pierwszych metrach kończąc czynności organizacyjne tj. druga słuchawka do ucha, rękawiczki na ręce. Potem biegło się przyjemnie. Śnieg skrzypiał pod nogami. Na drugim podbiegu Go stwierdziła, że już można skontrolować tempo i tu zonk! 6:58!
- Chyba Gremlin się zepsuł… - pomyślała Go - No ale jak to się zepsuł? tak z nienacka? bez ostrzeżenia? aż tak bardzo źle czas by mierzył?... - Go biegła sobie dalej aż dogoniła Panią Policz.
- No jak Panią Policz wyprzedzam to może Gremlin dobrze pokazuje?... – zastanowiła się Go, machnęła do Pani Policz, która się uśmiechnęła i Go poleciała. Pierwsze okrążenie – zrobione! Spojrzenie na zegar.
– Kurcze, faktycznie tak szybko biegnę… Ciekawe czy uda się tempo poniżej 7 min. utrzymać?... hehe… - rozmarzyła się Go. Przed Go biegło kilka osób, które postanowiła Go wyprzedzić. W połowie drugiego okrążenia dobiegła Go do pewnej pani. Na podbiegach ona była silniejsza ale zbiegi należały do Go. Go czuła jej oddech na karku przez ostatnie trzy podbiegi… Na ostatnim Go się obejrzała za siebie. Pani się uśmiechnęła. Ostatnia prosta z górki. Na zegarku średnie tempo 7:04.
- Urwę te 5 sekund?... – zastanowiła się Go i pognała w dół. Ciężki oddech przebijał się przez muzykę w uszach a Go gnała na 100%. Ostatecznie udało się urwać te 5 sekund. Garmin pokazał tempo 6:59 i całkowity czas 44:12. Oficjalnie podano 44:14 czyli 2,5 minuty szybciej niż poprzednio… Go jest w szoku!
 Za to na szczególne gratulacje zasługuje Gremlin w kategorii "którędy biegła Go" hehehe ;)



Obok rozważań na temat tempa i sprawności Gremlina, Go dużo uwagi poświęciła technice i trasie. Podbiegi rządzą się hasłem „ręce pracują!” Poza tym Go przypomina sobie kroczki (i pupę) Ren i od razu jakoś tak raźniej się pod górę wspinać. – dzięki Ren! - jesteś moją muzą podbiegów :) Tym razem wszystkie podbiegi były właściwie podbiegnięte… może dwa ostatnie dostały parę kroków marszu przed samym szczytem.
Na zbiegach Go pilnowała stracha przed długimi krokami i przepędzała go skutecznie. Pierwsze kółko było trochę na wyczucie. Na drugim Go już wiedziała, że nie jest ślisko i można gnać w dół na luzaku.

Za dwa tygodnie kolejny bieg falenicki. Go nie ma już wielkich oczekiwań. To co dzieje się na falenickiej ścieżce jest dla Go ogromnym zaskoczeniem. Go oczywiście miała zamiar w tym roku zrobić życiówkę trasy ale o łamaniu 45 minut to nawet nie myślała. A teraz?... Co to będzie za rok dla Go? Jakie cele ma sobie wyznaczać? Jakie mieć oczekiwania?... Siedzi Go i się zastanawia i ma przeczucie, że w tym roku to Go jeszcze namiesza w tym swoim bieganiu.

niedziela, 29 stycznia 2017

Zimowe Biegi Górskie w Falenicy

Trzeci bieg z cyklu a dla Go drugi – Zimowe Biegi Górskie w Falenicy.
Go, po zeszłotygodniowej życiówce, pełna optymizmu zajechała na start i okazało się, że jest jeszcze bardziej ślisko niż tydzień temu a kolczaste nakładki zostały w domu…Tak czy siak, Go postanowiła dać z siebie wszystko i nie przypłacić tego życiem ani koniecznością wizyty u ortopedy czy stomatologa.
Już po drugim podbiegu zaobserwowała Go przed sobą żółte podkolanówki z kijkami i po chwili stwierdziła Go, że to bardzo dobre tempo. Stukot kijków czasem znikał, pojawiał się na podbiegach. Żółte podkolanów oddalały się ale na zbiegach dystans malał. Tak minęło pierwsze okrążenie. Na drugim Go pomyślała, że te żółte podkolanówki wyprzedzi na ostatniej prostej… - „Tam jest z górki i bokiem nie traci się przyczepności” – dedukowała Go… Ale los nie był łaskawy i misterny plan pobiegł sobie w inną stronę. Pan w żółtych podkolanówkach spotkał kolegę biegacza, który biegł na 10 km. Kolega chciał dać kluczyki od samochodu więc mój zając przystanął na chwilę… -„No tak, ja miałam pana na ostatniej prostej wyprzedzać a pan się tu zatrzymuje, cały plan mi pan popsuł” – zakrzyknęła ze śmiechem Go i poleciała dalej (akurat było z górki). Usłyszała tylko śmiech i przeprosiny… ;) A potem towarzyszył jej już tylko stukot kijków za plecami.
Zostały jeszcze dwa podbiegi… w końcu Go zaczęła je rozróżniać… Na podbiegu słyszy Go stukot kijków jakby się zbliżał… -„O, nie! Teraz to już nie pozwolę się wyścignąć choćby nie wiem co…” Potem w dół… -„Brzuch spiąć! Ręce pracują! Patrz gdzie stawiać stopy!...” – komenderowała sobą Go. Ostatni podbieg. – „Dasz radę, jest dobrze.” Szybkie spojrzenie na zegarek… -„Oszsz, kurka! Lecę na życiówkę!!!” No i Go poleciała. Ostatniej prostej nie do końca pamięta… stukot kijków przestał się liczyć… była tylko Go, jej szalone tętno, zmęczony oddech i stopy, które dużymi susami uderzały o chrupiący śnieg… Go nie ma co prawda pewności czy susy były duże jednak tak to czuła. Go wpadła na metę. Oficjalny czas: 46:46 to 36 sekund szybciej niż w poprzednim tygodniu… Go jest zadziwiona i dumna i już nie może się doczekać krajobrazu bez śniegu… Fajnie jest robić życiówki :) czy za dwa tygodnie będzie kolejna??? Rozochociła się Go :)