niedziela, 29 grudnia 2013

miały być łyżwy...

...no właśnie, miały być... ale nie będzie gdyż kończyny dolne po wczorajszym bieganiu są mocno obolałe i generalnie najchętniej w ogóle nie wstawałyby z łóżka. Niestety nie ma tak łatwo. Połazić trochę trzeba ale łyżwy zdecydowanie przekładam na inny raz.
Poza bólem nóg dopadło mnie jeszcze kichanie i cieknący katar z nosa... czyżby uczulenie na las i świeże powietrze??? Doprawdy, to już chyba przesada...

PS. Punkt pierwszy mojego planu realizuję wytrwale... całe szczęście został tylko talerz rosołu z makaronem i schab pieczony - będzie dziś pyszny obiad :)

sobota, 28 grudnia 2013

Zimowe Biegi Górskie w Falenicy

Szukajcie a znajdziecie :) i ja też znalazłam super górki do biegania. Sto lat bym myślała i bym z pewnością nie wymyśliła, że w Falenicy mogą być GÓRY!!! Więc pobiegłam… w Zimowych Biegach Górskich właśnie w Falenicy.
Góry były zabójcze – przynajmniej dla mnie… biegaczki z zerowym doświadczeniem biegania pod górkę i z górki Ostatnie podbiegi dla mnie były podejściami, piach mielił się pod nogami, stale ktoś mnie wyprzedzał, mimo to chcę jeszcze!
Okoliczności przyrody wręcz odurzające świeżością i lekkością leśnego powietrza... Słońce świeciło obłędnie, w ogóle nie miało przyzwoitości i grzało jak w sierpniu. Dobrze, że zdecydowałam się biec bez kurtki bo chyba bym umarła albo ugotowałabym się na twardo… Ludzie biegali w krótkich gaciach i koszulkach bez rękawów… 28 grudnia!!!
Poza tym fajnie jest zobaczyć dziki tłum ludzi, którzy są mili, życzliwi dla siebie, uśmiechają się do siebie i w ogóle rozsiewają jakąś taką pozytywną energię. Aż chce się żyć!

Ach, no i te widoki… męskich pośladków w samych slipach… idealnie wyrzeźbionych ud i łydek… ramion, torsów i brzuchów z wyraźnie zarysowanym każdym mięśniem… ufff, doprawdy moje kobiece pożądanie zostało wystawione na ciężką próbę… a panowie przebierali się dosłownie gdzie bądź. Normalnie zero wstydu…

Spieszę jednak donieść, że kolejnego razu nie będzie gdyż synchronizacji terminów imprez biegowych i zjazdów na mojej uczelni mógłby pozazdrościć najlepszy szwajcarski zegarmistrz. Normalnie 100% trafności :(

PS. Aneks:
Do planu z poprzedniego wpisu dodaję punkt 3a. co drugą niedzielę biegam w Falenicy pod górkę i z górki.

plan na fun

Plan jest prosty:
1. do końca roku wyjeść wszystko co zostało po świętach w lodówce - szczerze powiedziawszy ilość jedzenia w mojej lodówce napawa mnie przerażeniem za każdym razem gdy do niej zaglądam a w zamrażalniku mam zapasy na najbliższe trzy miesiące;
2. od 4 stycznia przejść na dietę - która trwa dziesięć dni i pozwoli mi wrócić do zdrowych nawyków żywieniowych czyli jeść to co trzeba, tak często jak trzeba i w odpowiednich ilościach
3. podczas realizacji punktów 1 i 2 biegam regularnie i intensywnie ćwiczę - szczególnie brzuszki bo wbrew zasadom anatomii brzuch jest moją piętą... achillesową na dodatek;
4. w okolicach 14 lutego (i żadne święto patrona epileptyków nie ma tu nic do rzeczy) będę ważyć 6 kg mniej - co jest moim celem, który być może powinnam sformułować na początku ale skoro pojawił się końcu to niech tu już zostanie.

No to zabieram się za realizację czyli idę wyjadać... jestem dzielna, tym razem otworzę lodówkę i się nie przestraszę... ;)

niedziela, 22 grudnia 2013

kupić choinkę...

...nie jest łatwo... szczególnie kobiecie samotnej, która to wielkie drzewo musi samodzielnie wybrać, zapakować do swego niedużego auta, wtaszyszczyć na drugie piętro, zamontować w stojaku i... już tylko chyba paść na pysk ze zmęczenia. Ale po kolei.
Święta bez chujanki ...o sorki, choinki to nie święta. A jeśli choinka to tylko prawdziwa, pachnąca, kująca, której igły przez kolejny rok będziemy znajdować w różnych zakamarkach mieszkania. Tak więc postanowiłam nabyć stosowne drzewo. Kryteria są dwa:
1. musi się zmieścić do mieszkania;
2. musi się zmieścić do samochodu.
Przy czym to drugie kryterium jest decydujące. Poza tm roślina ma być pachnąca i w miarę gęsta. Wstałam więc ciut świt o godz. 8. Ogarnęłam się porannie, a zasadę żelazną mam, że bez śniadania z domu nie wychodzę. I w okolicach godz. 9 udałam się autem na bazar w celu zakupu rośliny. To co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze wyobrażenia... bo, że będzie tłok to byłam pewna jak bum cyk, cyk. Ale przecież jeździć umiem, parkowanie i jazda na wstecznym też mi jakoś w miarę wychodzą to dam radę... No i zdecydowanie radę dałam ale niestety pewien starszawy pan rady nie dał i musiał się na mnie wyżyć. Wydarł się więc, że gdzie jedziesz, że on po krzakach jeździć nie będzie, że jak mu zarysuję auto to zobaczę ile naprawa będzie kosztować, że kto babie dał prawo jazdy i w ogóle to jest jego ulica... tym ostatnim to mnie zabił ;) Oczywiście pan miejsca miał dużo i jak się okazało minął mnie bez większego problemu ale nastąpiło to dopiero po mojej propozycji wezwania "men in blue"... Po tym incydencie doszłam do wniosku, że jednak nie dam rady i okrężną drogą wróciłam do domu. Zostawiłam samochód na parkingu i pieszo udałam się na zakupy prezentowe...
Jednak kupno chujanki wisiało nade mną nadal złowrogo. Całą drogę obmyślałam plan jak to bezboleśnie zrobić. Pewne było to, że muszę zaparkować w miarę blisko sprzedającego co by mi tę roślinę do samochodu spakował. Więc muszę to zrobić gdy nie będzie tego dzikiego tłumu czyli ciut świt rano. Do tego w międzyczasie moja matka rodzicielka zamówiła sobie zakup drzewa świątecznego z dostawą do domu...
Jak postanowiłam, tak zrobiłam.
Następnego dnia rano wsiadłam w samochód i nastawiona pozytywnie ruszyłam odważnie na bazar. Tego dnia wszystko dobrze poszło. Chociaż pan sprzedający zrozumieć nie mógł dlaczego kupuję drzewo, które ma się zmieścić do samochodu, bo przecież drzewko ma ładnie wyglądać w domu... Mimo to wykazał zrozumienie dla kobiecego toku myślenia i nie dyskutował (jestem mu za to bardzo wdzięczna). Wykazał się też ogromną cierpliwością gdyż początkowo żadne drzewko nie było wystarczająco ładne a należy zaznaczyć, że miałam kupić dwa. Gdy już wybrałam i zapłaciłam a rośliny zostały zapakowane, pan sprzedający bez zbędnych ceregieli zarządził zmianę organizacji wnętrza mojego auta tj polecił złożyć siedzenia (dobrze, że wiedziałam jak to zrobić) i sprawnie zapakował zakupione przeze mnie rośliny do mojego samochodu.
Tym sposobem święta w moim domu odbędą się tradycyjne, przy choince... a wakacyjny urlop spędzę na wydłubywaniu igieł z dywanu ;) Jest pięknie :)

pod górkę i z górki

Dziś rozpoczęłam poszukiwania trasy do biegania z górkami. W moim mieście jest to dość trudne ale jak się okazało nie niemożliwe. Po pierwsze: nasyp kolejowy jak sama nazwa wskazuje jest nasypem czyli górką z repertuarem przejazdu kolejowego sztuk cztery, przejścia dla pieszych oraz drogi pod wiaduktem kolejowym czyli najpierw z górki a potem to jak kto woli: pod górkę po chodniku albo po schodach normalnych albo po schodach z dłuższymi stopniami... Poza tym okazało się, że w centrum miasta tez jest jedno wzniesienie. A w głowie już objawiła mi się jeszcze jedna górka dość stroma i trochę oddalona od mojej tradycyjnej trasy... może kiedyś do niej dobiegnę... jak będę biegać po 10 km i więcej... co może nastąpić szybciej niż mi się wydaje. Więc jak widać szału nie ma, fajerwerki nie strzelają... chyba będę musiała poszukać czegoś w dalszej okolicy... :/

Poza tym zastanawiałam się ostatnio co zrobić żeby biegać szybciej, bo ostatnie przyspieszenie jakoś tak samo mi wyszło i zupełnie poza mną się zadziało. Więc się zastanawiałam a tu trach, bach, wuala http://bieganie.pl/?show=1&cat=2&id=5103 jak na życzenie.
No bo tak sobie myślałam, że może szybciej nogami przebierać... ale w takim przypadku ci szaleni sprinterzy to powinni wyglądać podczas biegu jak struś pędziwiatr w pierwszej fazie rozpędzania się po pustyni... więc to nie to... szukałam dalej aż znalazła. Teraz już wiem :) więc biegam dalej i trenuję stawianie długich kroków... a może powinnam kupić siedmiomilowe buty... ;)

piątek, 20 grudnia 2013

lekcja anatomii

Po dzisiejszych 6 km czuję się tak, jak po pierwszych w życiu przebiegniętych 13 minutach. Zdecydowanie nie ma komfortu.
Po wczorajszym pilatesie czuję wszystkie mięśnie na plecach, swoją drogą to zadziwiające, że na plecach jest aż tyle mięśni... A po dzisiejszym bieganiu, jutro z pewnością poznam ze szczegółami anatomię układu mięśniowego moich nóg... Doprawdy, już się nie mogę doczekać... ;)

środa, 18 grudnia 2013

obiecanki cacanki...

...o nie, nie! żadne obiecanki cacanki! Było powiedziane, że ma być nie-komfortowo i dziś właśnie tak było. Bolą mnie teraz nogi, chociaż tempo w okolicach 7 min/km czyli tradycyjnie grudniowo. No i chyba doszłam do momentu, w którym bieganie ma być dla mnie nie tylko przyjemne ale też czasem męczące ;) ...zobaczymy co z tego wyjdzie.
Do tej pory biegałam sobie ot tak, po prostu i już. Potem zaczęłam sobie myśleć o rekordach na 5 km, potem o przebiegnięciu 10 km, potem może półmaraton... Ale po takich bieganiach jak dziś to tracę przekonanie, że mogę osiągnąć coś więcej, biec szybciej czy dłużej... chociaż uwielbiam swoje spocone włosy i, nazwijmy rzecz po imieniu, śmierdzącą koszulkę... z tego nie zrezygnuję :)
 
A żeby grudniowej tradycji stało się za dość, to przy dzisiejszym bieganiu endomondo umieściło maleńki pucharek, który sygnalizuje pobicie jakiegoś rekordu. Ostatnio był najszybszy kilometr a dziś poprawa testu Coopera czyli quiz: przebiegnij jak najwięcej w ciągu 12 minut. Dziś awansowałam do przedziału "średnio" w swojej kategorii wiekowej. Trochę tylko szkoda, że w tej kwalifikacji kategoria wiekowa nie zmieni mi się w najbliższym czasie więc poprawę wyniku muszę sama uczciwie wybiegać... no to lecę. Tym razem nastawić pranie ;)

wtorek, 17 grudnia 2013

gadu gadu

Takie tam gadanie w pracy. Bo co się pracuje to się pracuje i co trzeba zrobić to jest zrobione ale czas na przerwę też nadchodzi.
W pracy mam partnera do rozmowy o bieganiu. To jest niesamowite widzieć tą iskrę w oku, to porozumienie w pół słowa. Oczywiście kolega ma większe doświadczenie w bieganiu więc służy mi radą i dobrym słowem. Dziś rozmawialiśmy o ubraniu. Tak, tak!!! Rozmowa o ciuchach z facetem!!! Oczywiście ciuchach do biegania ;)
Poza tym kolega stwierdził rzeczowo, że na taki czas jak biegam to już powinnam biegać zdecydowanie szybciej i dłużej. Przyznał mi rację, że moje bieganie jest bardzo zachowawcze i powinnam wobec siebie być bardziej wymagająca. Więc zalecił mi biegać przynajmniej raz w tygodniu jedną godzinę a pozostałe dwa biegania robić sobie w swoim tempie na swoim ulubionym dystansie. No chyba się zastosuję...
Swoją drogą, muszę się zastanowić nad tym swoim bieganiem. Listopadowa przerwa pozwoliła mi wypocząć i faktycznie biegam szybciej ale jakoś tak zrobiło mi się bez celu... Dotychczasowy cel "nie umrzeć" został zrealizowany. Wiosenny półmaraton warszawski miał być moim celem na najbliższe miesiące. Okazało się jednak, że termin biegu zbiegł się z terminem zjazdu na uczelni i witki mi opadły a przy tym motywacja też jakoś tak oklapła... No i jakoś tak się zrobiło byle jak, jakoś tak po nic... Poza tym na nic nie mam czasu, jestem chronicznie niewyspana i jak tu biegać przez godzinę gdy przyciąganie do poduszki osiąga poziom krytyczny... tym sposobem wczoraj zamiast planowanych 8 km było tylko 4,5 km. Trasę skróciłam gdyż jednak postanowiłam się wyspać... jak tak będę robić częściej to prędkiego progresu nie przewiduję :/

czwartek, 12 grudnia 2013

morderca

Pilates - morderca: 50 minut takiego sobie bujania się na piłce... nóżka w górę, nóżka w dół, bioderka trzymamy, mięśnie brzucha napięte, odcinek kręgosłupa przylega do maty i krążenia... a teraz w drugą stronę...
Jutro obudzę się, sturlam się z łóżka i stwierdzę, że nie jest aż tak źle. Ale pojutrze to z pewnością nie będę mogła chodzić... ból przychodzi pojutrze...
Wychodzę poza strefę komfortu. Nadszedł czas żeby bolało, żebym poczuła tą rozkosz bólu, potu i wysiłku, żebym myślała, że już nie dam rady i z tą myślą zrobiła jeszcze dwa powtórzenia, przebiegła jeszcze kilometr albo chociaż pół... Czuję, że nadszedł czas walki... walki o staroroczne postanowienia. Tak, wszyscy robią postanowienia na nowy rok a ja mam postanowienia na stary rok:
1. nowy rok rozpocząć z "6" z przodu na wadze :)
2. do lutego schudnąć min 5 kg - gdy to się nie uda będę musiała kupić spodnie narciarskie a gdy się uda, spodnie narciarski pożyczę od pewnego dobrego człowieka...
Więc motywacja jest! Gotowość do walki jest! Doping tylko poproszę :

środa, 11 grudnia 2013

run, run, run!

Po listopadowej przymusowej przerwie wracam do biegania. Myślałam, że będzie ciężko i pod górę a tu hop siup i już biegnę i tak jak wcześniej jest super i chcę jeszcze i nawet jak mi się nie chce to chcę.
 
W zadziwienie wprawia mnie tylko tempo. Do października 7:50-8 min/km. Grudniowe bieganie to progres zaskakujący. Kolejne biegania wyglądają następująco:
- po 4 km 7:16 za dwa dni 7:07 a potem 7:02
- kolejne dwa wyjścia to już 6 km w tempie 6:58 i 6:49.
Podejrzewam, że GPS się zepsuł albo Ksawery satelity poprzestawiał, bo aż mi się wierzyć nie chce w takie przyspieszenie... Ale się nie zniechęcam i zamierzam biegać nadal, nawet gdy temp dojdzie do 2 minut ;) A może to jest kwestia temperatury... w końcu przed zimnem trzeba uciekać...

piątek, 6 grudnia 2013

dylematy

- biegać czy nie biegać??? przecież pada, wieje i zimno... nie, nie, nie! - raczej w co się ubrać żeby dobrze się biegało gdy wieje i pada...
- wskakuję więc w kurtkę przeciwdeszczową, naciągam czapkę na uszy i czoło, jak będzie opad intensywny to mam kaptur, nakładam krem na policzki i usta i już przekręcam klucz w drzwiach.

- biegać czy zrobić zakupy??? nie, nie, nie! - raczej co pierwsze bieganie czy zakupy?
- najpierw biegać, dycha do kieszonki i jak się sprężę to zdążę przed zamknięciem sklepu. Najpierw pobiegane, potem zakupione :)
 
Dylematy "czy"??? Raczej dylematy "jak"

środa, 4 grudnia 2013

wracam

Tak. Po miesięcznej przerwie wracam do biegania. Z dziką radością zakładam legginsy, buty do biegania i czapkę... Chwila namysłu... czy nie będzie mi za zimno albo za ciepło... nie wiem tego. Nigdy nie biegałam w zimę... dobrze, że jeszcze śniegu nie ma i w zasadzie temperatura na plusie :)
Więc wychodzę z domu i biegnę... Katar jeszcze furczy w nosie, kaszel co jakiś czas daje o sobie znać, lekko zwalniam, daję się kaszlowi wykasłać ale nie przestaję biec. Jest dobrze. Czuję chłodne powietrze na podniebieniu. Wdech, wydech, sama przyjemność... czuję, że biegnę "chyba szybko"...
Wróciłam do domu. Spojrzałam na endo i zasłabłam... biegłam tempem 7:16!!! z tempa 7:50 - 8 min/km!!! po miesiącu niebiegania!!!
Dziś kolejne 4 km wybiegane, tempo 7:07 czyli jeszcze szybciej!
Na trzecim kilometrze pomyślałam, że już nie mogę ale zapytałam o zdanie moje nogi. Nic nie powiedziały, stawiając kolejne kroki. Zapytałam moje płuca, milczały, nabierając i wypuszczając kolejne oddechy. Więc o co chodzi? Zaczęłam się zastanawiać... Aaaa, już wiem, jestem zmęczona, ale przecież biegnę więc to zupełnie normalny stan w tej sytuacji. Uspokojona, że wszystko jest ok, biegnę dalej...
Po powrocie do domu zdziwił mnie szron na czapce ;)
A w sąsiedzkiej pogawędce sąsiad poinformował mnie, że jak przez miesiąc dokarmiałam się sterydami to nic dziwnego, że tempo lepsze... no i skończyło się rumakowanie ;)