niedziela, 29 czerwca 2014

Biegi Górskie w Otwocku - summer edition - runda 1

"Dylematy biegaczki"
Jestem już ubrana i gotowa do wyjścia. Podobno nie ma złej pogody na bieganie więc zastanawiam się tylko, którą kurtkę zabrać bo może padać... ostatecznie decyduję się na tą niebieską bo ma kaptur i kieszenie. Jestem gotowa gdy nagle słyszę szum. Wychodzę na balkon i widzę ścianę wody. Za chwilę, niemal jednoczesne błyśnięcie i grzmot tak potężny, że uruchomiły się alarmy samochodowe na pobliskim parkingu. "Nieee, taka pogoda nie jest dobra do biegania..." - już nawet nie liczę na to, że przeleci. Zatem Biegi Górskie przebiegły mi koło nosa... ale i tak dziś mam zaplanowany trening... może wieczorem nie będzie padać... a jeśli będzie.... nie pobiegnę... ale nie chcę pomijać treningów przygotowujących do półmaratonu...
Nasłuchuję... jakby szum mniejszy... może już nie będzie padać... może zostaną tylko kałuże i lekka mżawka...
Idę na balkon zobaczyć jaka jest pogoda...
W międzyczasie wysłałam sms-a do koleżanki, która biega z dziećmi: "Dzielne jesteście i biegacie dziś?" Na odpowiedź nie musiałam długo czekać "Mamy płaszcze przeciwdeszczowe i suszarkę..."
Tymczasem niebo zaczęło się przejaśniać. Ulewa ustała. To ostatnia chwila na wyjście z domu, później nie zdążę na start. Szyba decyzja: zakładam gorsze skarpety i stare buty. Na piaszczystej trasie zapewne teraz jest bajoro a na leśnych ścieżkach kałuże. W rękę biorę butelkę z wodą i koszulkę na zmianę i już zamykam drzwi od strony klatki schodowe. Już z samochodu dzwonię do koleżanki żeby zajęła mi kolejkę po odbiór numeru startowego bo już jadę, lecę, pędzę...  
----------------

"Na Łysej Górze"
Dojechałam przed czasem. Numer startowy odebrany przez koleżankę czekał już na mnie. Tym razem "2". Na uwagę zasługuje forma numeru. Nie były to karteczki przypinane "z przodu w widocznym miejscu" lecz siatkowe koszulki żółte i pomarańczowe z nadrukowanym numerem i logo. W końcu nie musiałam walczyć z agrafkami ;) chociaż po biegu wezbrała we mnie nadzieję, że koszulki zostaną porządnie wyprane.
Okazało się, że ulewa jednak biegaczy nie wystraszyła. Ostatnie osoby odebrały numery. Jeszcze tylko foto przy linii startu, odliczanie i ruszyliśmy... pod górę... pod Łysą Górę... W tym momencie przypomniałam sobie, że dawno nie biegałam po górkach. Powietrze było strasznie ciężkie. Las parujący po burzy to nie są najlepsze warunki, poziom tlenu spada do minimum. Potem był podbieg w lesie, potem skręt w prawo i piach i piaszczysty podbieg a potem to już w ogóle nie miałam siły. Nawet ostatnie "z górki" nie było przyjemnością. W końcu ostatnia prosta i meta. 
W porównaniu z edycją zimową biegaczy było malutko więc panowała kameralna atmosfera, było dużo uśmiechu, sporo okrzyków dopingujących biegaczy, było fajnie. Na kolejne biegi trochę trzeba poczekać bo terminy wyznaczone dopiero na wrzesień.

środa, 18 czerwca 2014

zaczynam

Ile razy można zaczynać?
Ja właśnie zaczynam... kolejny raz... 
W zasadzie to nie ma się czym chwalić, bo to co się wydarzyło jest jednak wielką życiową porażką, bo to nie tak miało być... A mimo to piszę... piszę bo chcę to z siebie wyrzucić, bo czuję ulgę, bo nie chcę być z tym sama... 
Z jednej strony ulga, że już po, że już jest z głowy, droga wolna... 
Z drugiej strony strach, bo już tyle złego mnie spotkało i nie wiem jakie jeszcze przykrości czają się z zakrętem nocy, bo tylu "przyjaciół" okazało się "nie-przyjaciółmi", bo trzeba się mierzyć ze stereotypami i ocenami... 
Więcej obaw niż nadziei...
Coś się kończy i trzeba zacząć coś nowego. Wierzę w to, że nikt nie jest sam ze swoim problemem. Wierzę, że ktoś, gdzieś, kiedyś przeżywał już to samo co ja... Zaczynam od nowa i nie wiem co się wydarzy... i w tym momencie zaczęłam się zastanawiać co wiem? co jest pewne? (to co pewne daje poczucie bezpieczeństwa) hmmm... buduję swoje poczucie bezpieczeństwa...
Zatem pewne jest to, że wstanę następnego dnia rano i pójdę do pracy. Pewne jest to, że we wtorki, czwartki i weekendy będę biegać a w środy ćwiczyć pilates. Pewne jest to, że będę szukała radości i będę się uśmiechać a może nawet podśpiewywać pod nosem. Pewne jest to, że wieczorem wypłaczę się w poduszkę aby pozbyć się przychodzących smutków i następnego dnia mieć siłę na szukanie radości, sensu i celu...
Pewne jest to, że nie będzie łatwo ale dam radę bo mogę wszystko... a teraz idę spać, może w krainie snów znajdę źródło siły do robienia tego wszystkiego...

czwartek, 12 czerwca 2014

jak żyć przed półmaratonem?...

Podobno najważniejsze to mieć plan. No i tu zaczyna się problem gdyż jestem mistrzynią planowania. Faza planowania może u mnie trwać w nieskończoność a obmyślanie możliwych rozwiązań opanowałam do perfekcji. Jednak taki stan rzeczy ma jedną zasadniczą wadę: na realizację zostaje mi bardzo niewiele czasu...
Zatem wpadam już w lekką panikę w kontekście planowanego (!!!) półmaratonu. Przebiec ponad 21 km to już nie przelewki, trzeba się dobrze przygotować, trzeba mieć plan... zatem planuję, rozmyślam, rozmawiam, rozglądam się, czytam... Proces planowania w toku... i świta mi gdzieś z tyłu głowy, że to już nadszedł czas na realizację, na działanie, na bieganie a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że na trenowanie... Świta... a za tym świtaniem pojawia się panika bo czy ja dam radę? czy przebiegnę? czy dobiegnę? czy dobrze się przygotuję? czy nie będzie nudno? czy nie będzie gorąco? czy nie będzie padać? jak mam się przygotować psychicznie? jak mam myśleć o trasie, która nie niesie żadnych atrakcji? jak myśleć o treningu? co myśleć gdy myślę, że nie mam siły? gdzie jest moja granica wytrzymałości? kiedy powinnam powiedzieć dość i odpuścić? jak trenować? jak jeść? jak się ubrać?...
Co raz częściej myślę sobie, że porwałam się z motyką na słońce. A za chwilę myślę, że przecież biegam więc dlaczego nie spróbować... spróbować z postanowieniem, że się uda. Ale przecież ja biegam całkiem króciutko, mam jeszcze kilka zbędnych kilogramów, kolano czasem odmawia współpracy, ostatnio pofolgowałam sobie ze słodyczami... panika, strach, bezsilność, samotność... fakt czy tylko moje wyobrażenia??? 

Szukam inspiracji. Szukam motywacji do działania bo plan przecież mam. I nie, nie motywują mnie fotki płaskich brzuchów z fitblogów na fb z komentarzem, że ty też możesz, nie motywują mnie fotki kolorowych mamałyg do przełykania bo kto to słyszał żeby blendować szpinak??? Nie motywują mnie biegacze, którzy biegną półmaraton w 1:30 a mówią ale jestem słabiutki/a... Ale też nie wiem co mogłoby mnie zmotywować... 
Zapytasz drogi czytelniku "a co cię motywowało na początku? dlaczego zaczęłaś biegać?". Ta motywacja się wyczerpała... Zaczęłam biegać z rozpaczy. Tak się zdarzyło, że zostałam wygnana do czarnej krainy rozpaczy, do krainy, w której się umiera, w której nie ma nadziei i brakuje powietrza, tam nie ma słońca, jest tylko płacz i rozpacz... Pewnego dnia stwierdziłam, że ja nie chcę umrzeć i muszę coś zrobić żeby żyć. Wstałam zatem z kanapy i pobiegłam... tak po prostu, bez wielkich planów i nadziei, bez wielkich celów... wtedy chciałam żyć i oddychać... Udało się :)
A teraz nie wiem co dalej... żyję... i co dalej??? I ciśnie się na usta pytanie: "jak żyć?" a ja zapytam dalej: jak biegać? jak myśleć o bieganiu? jak znajdować cierpliwość i wytrwałość? jak "chcę" zamienić na "robię"?...
...tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi...