poniedziałek, 24 marca 2014

ciemna strona medalu

Jeden podły człowiek potrafi zniszczyć całą radość i nie mam na to wpływu, po prostu nic już nie cieszy tak jak wcześniej… no i złapałam się na tym, że obżeram się ciastkami i słodyczami…ugotowana wczoraj zupa się skwasiła bo pogoda się załamała i na dodatek walnęłam się w kolano i mam wielkiego siniaka i boli :(
Tak, dziś mam dzień narzekania i niech mnie ktoś przytuli i powie, że wszystko będzie dobrze i niech będzie dobrze, bo nie wiem jak długo dam jeszcze radę…

Wiem, każdy ma swoje problemy i każdy ma swój bagaż życiowy. Ale czy musimy go nieść sami? Pewnie są tacy co tak właśnie uważają: „sam muszę sobie z tym poradzić”, „sam muszę podołać”, „po co innym zawracać głowę”. A ja już nie chcę sama, nie daję rady sama, już nie umiem sama… Czuję się jakby cały świat zwalił mi się na barki a ja już nie mam siły go dźwignąć… Ja wcale nie muszę sama, co więcej ja nie chcę sama…
Bycie samemu z jednej strony jest super ale z drugiej ciąży niemiłosiernie. Robię to co chcę ale czy aby na pewno… Nikomu nie muszę się tłumaczyć ale też nikt na mnie w domu nie czeka… Jestem niezależna ale czy w pewnym momencie nie zaczynam być egoistyczna... Tak, każdy medal ma dwie strony…
Ja dziś jestem po tej ciemnej stronie medalu… dziś chcę żeby ktoś mnie przytulił, pogłaskał po włosach i wyszeptał do ucha, że wszystko będzie dobrze… dziś chciałabym nie być sama…
Dziś bardzo Cię potrzebuję... gdziekolwiek jesteś...

niedziela, 23 marca 2014

Biegi Górskie w Otwocku - finał

W rundzie 4 Biegów Górskich niestety nie brałam udziału. Mój zawsze zdrowy rozsądek wziął górę i kazał mi się udać na uczelnię. Cierpiałam ale poniosłam dzielnie konsekwencje własnego pomysłu aby studia ukończyć. Więc relacji z rundy czwartej nie będzie. Za to jest relacja z finału :)
------------------------

Finał Biegów Górskich na Łysej Górze się odbył.
Pogoda była przepiękna. Pierwsze bieganie w koszulce z krótkim rękawem. Zastanawiałam się czy zdjąć bluzę czy nie. Ostatecznie zdecydowałam się na wersję letnią czyli samą koszulkę i to była bardzo dobra decyzja.

Biegło się jak zwykle - najpierw mocno pod górę, potem lekko z górki a potem to już byle dobiec do mety ;) Jestem z siebie dumna gdyż pierwszy raz cały dystans przebiegłam. Nawet podbieg po piaszczystej górce nie był marszowy :) Niestety pełnię szczęścia usiłowało mi zaburzyć złe samopoczucie, jak co miesiąc zresztą... ale nałykałam się tabletek przeciwbólowych i stwierdziłam, że nie będę się tym przejmować ;) 

Po przekroczeniu mety, zwartą babską grupą udałyśmy się na herbatkę i z niecierpliwością czekałyśmy na dyplomy, puchary, medale, owacje i uściski dłoni otwockich prominentów. Oczywiście dyplomy i puchary były tylko dla wybranych. Natomiast wszyscy otrzymali medale... a raczej medaliki, w kolorze złotym, bazarowe, troszkę większa od pięciozłotówki... i w tym miejscu moja złośliwość nie utrzymuje się w ryzach i każe mi wyrazić swoje rozczarowanie... Bo podobno Biegi Górskie na wzór i podobieństwo tych Falenickich jako plagiat zostały zorganizowane i szkoda tylko, że podobieństwa tego nie widać w jakości medali. No, ale rozumiem, że pierwszy raz, że się rozkręci, że za rok będzie lepiej... Rozumiem i przyjmuję i już się doczekać nie mogę.
Tymczasem cieszę się, że miałam taki fajny początek przygody z bieganiem w terenie i to jeszcze pod górkę. Bakcyl biegania po lesie został we mnie skutecznie zaszczepiony a podbiegi... muszę potrenować...

Poniżej można zapoznać się z moimi wynikami ...miałam napisać osiągnięciami ale to chyba nie zbyt trafne słowo, bo miejsca w różnych kategoriach oczywiście zajęłam ostatnie ;)

środa, 19 marca 2014

środa = pilates :)

Dziś na pilatesie ścisk i tłok jak w komunikacji miejskiej w godzinach szczytu. Cóż, jutro podobno pierwszy dzień wiosny, to i panie sobie przypomniały, że o figurę zadbać trzeba.

- "Chcecie się dzisiaj zmęczyć?" - zapytał Pan Instruktor. I nie wiem jak to się dzieje ale moja odpowiedź pada zawsze wtedy gdy na sali zapada cisza. Więc po zadanym pytaniu po sali przeszedł szum a potem zabrzmiało moje wyraźne i zdecydowane: "nie" :/ i nie mam pojęcia jak to się stało ale jakoś moje "nie" znalazło poparcie gdyż nastąpiło głosowanie i za zmęczeniem się były tylko trzy osoby. A nawiasem mówiąc to w takim ścisku każda z nas musiała ograniczać ruchy właściwie do obrębu swojej maty więc pola do popisu i wyciskania z nas ostatnich potów tym razem nie było.
Odbyło się więc wyciskanie siódmych potów głównie brzucha, co dla mnie było treningiem w sam raz. Brzuch mam już w miarę ogarnięty (przynajmniej w porównaniu do rąk czy placów) więc ćwiczenia były dla mnie na tyle trudne, że je poczułam ale jednocześnie mogłam zawalczyć o wykonanie całej serii bez przerwy. I tak wykonywałam te dziwne ruchy wszystkimi kończynami i myślałam, że jeszcze nie tak dawno padłabym jak pies Pluto po pierwszym ćwiczeniu a teraz daję radę... 

 
To motto ostatnio często ratuje moją motywację i mojego ducha walki. A takie ćwiczenia jak dziś są dowodem na to, że to nie jest czcze gadanie, tylko to dzieje się na prawdę i to na dodatek w moim życiu.
Moja wewnętrzna bogini zmartwychwstała :)

sobota, 15 marca 2014

...żeby zdążyć przed półmaratonem

Po październikowych zabiegach rehabilitacyjnych miałam zapisać się na kolejną, kontrolną wizytę do Pana Doktora Ortopedy. Tak, tak, dokładnie tego, który stwierdził, że trzeba się moim kolanem zająć bo "Pani musi przecież biegać". Jednak po rehabilitacji okazało się, że terminów na ten rok już nie ma - znamy to, znamy :/ Poczekałam więc do stycznia i zapisałam się na... 13 marca :)
W wyznaczonym terminie zgłosiłam się grzecznie do przychodni. Pan Doktor uśmiechnięty i miły jak zwykle, wypytał mnie o rezultaty zabiegów, wysłuchał tego co ja miałam mu do powiedzenia, że boli z tej strony i boli wtedy a wtedy no i nie wiem czy jak boli to mogę biec dalej, mam zwolnić czy w ogóle wracać z trasy do domu... A w ogóle to zapisałam się na półmaraton i chciałabym go przebiec bez większego uszczerbku na zdrowiu dla moich kolan... "Aaaa, to Pani biega!" - odrzekł Pan Doktor (tego nie miał zapisanego w karcie) - "to świetnie, bo ja też zacząłem biegać razem z żoną, to ja Panią podpytam..." No i pogadaliśmy sobie o butach, ciuchach, dystansach i początkach przygody z bieganiem. Pan Doktor przyznał, że pierwsze kilka razy biegał w trampkach ale szybko kupił buty do biegania "i wie Pani, one same się od drogi odbijają".
W międzyczasie zostało wypisane skierowanie na kolejną serię zabiegów. "Ja tu napiszę, że to na cito, żeby zdążyć z tymi zabiegami jeszcze przed tym półmaratonem i podejdę z Panią do rejestracji żeby to zaznaczyć" - podsumował Pan Doktor :) Poza tym zostałam wypytana o moją wagę a na zakończenie dla mojego własnego spokoju dostałam skierowanie na USG żeby zobaczyć jak bardzo to moje kolano jest popsute i czy jak boli to już jest dramat i mam nie biegać czy to tylko sygnał, że "ok, czuje, że biegniemy kilometr więcej niż ostatnio"...
Tak więc USG mam 11 kwietnia a skierowanie na rehabilitację zostało wpisane w kolejkę "na cito" i wylądowało w specjalnej koszulce u Miłej Pani w rejestracji, która ma do mnie dzwonić. Czekam zatem na telefon i biegam dalej żeby medalem z półmaratonu móc się Panu Doktorowi pochwalić ;)

czwartek, 6 marca 2014

pochmurno...

Nikogo nie obchodzi jakie masz troski i problemy ale za to każdy chce czerpać z Twoich radości... Ale nie, nie po to by cieszyć się razem z Tobą z Twojego sukcesu... Twój sukces jest o tyle dobry i pożyteczny o ile poprawia humor otoczeniu i będzie powodował, że sam się będziesz śmiać. A Twoje trudności?... zostajesz z nimi sam... Nikogo nie obchodzi co czujesz, nikogo nie obchodzi co przeżywasz, nikt nie poda Ci ręki gdy tego potrzebujesz, nikt Cię nie zrozumie... bo po co??? rozumieć cudze problemy??? Łatwiej jest wykrzyczeć, że nic nie robisz, nic nie jesteś wart i jakbyś się postarał to byś mógł... Kolejny raz dostajesz od ludzi po dupie... Może w końcu nauczysz się, że nie warto liczyć na innych, że praca zespołowa to mit i fikcja, że nie można nikomu ufać a liczyć można tylko na siebie... W końcu i tak co byś ie zrobił będzie źle. Więc rób, działaj, biegaj, szalej tak aby coś tam było zrobione i coś tam się działo. Tak żebyś nie mógł powiedzieć, że nie zrobiłem bo i tak co być nie zrobił będzie źle, ale ważne jest, że coś robisz... Wniosek? - Rób tak żeby nikt nie mógł Ci zarzucić, że nic nie robisz. - oto czego dziś Szalona się nauczyła, tylko, że Szalona uczciwa jest do bólu i tak lawirować nie potrafi więc dostaje po dupie... już powinna się była przyzwyczaić.

Dziś Szalona nie biega. Leginsy i bluza przygotowane leżą na krześle... ale dziś jest ten dzień, w którym wszystkie chęci do życia odchodzą...
Dziś Szalona idzie spać.
Dobranoc.

------------------
Edycja 1,5 godziny później:
W drodze do łóżka spotkała się wzrokiem Szalona z leginsami i bluzą... Smutne były bardzo i Szalonej żal się zrobiło i pomyślała sobie, że to głupie żeby we czwartek nie biegać. Odziała się więc Szalona stosownie i wyszła z domu i pobiegła. 6 km w nogach. Teraz można iść spać :)

poniedziałek, 3 marca 2014

kontrola trzeźwiści...

Niedziela rano. Wykład z psychologii rozwojowej czeka a ja spóźniona na pociąg, gnam przekraczając "lekko" dozwoloną prędkość. W oddali dostrzegam radiowóz. Daję po hamulcach ale policjantka już zdążyła pomachać na mnie lizakiem. Zjeżdżam na pobocze klnąc siarczyście w duchu. Otwieram okno. - "Dzień dobry. Wydział ruchu drogowego. Kontrola trzeźwości" - mówi policjantka i wyciąga urządzenie, klika coś, patrzy i czeka aż się uruchomi czy coś... a ja nie wiele myśląc pod wpływem adrenaliny odpowiadam: "Dobrze, tylko szybciutko poproszę bo się spieszę na pociąg." - mina policjantki bezcenna... Po sekundzie konsternacji policjantka spojrzała w stronę torów kolejowych potem zmierzyła mnie wzrokiem i rzekła: "No dobrze, proszę jechać". Odjechałam. Na pociąg zdążyłam. Wykład z psychologii rozwojowej był fascynujący.
Tadam :) kurtyna.

A swoją drogą to już trzecia kontrola trzeźwości w ciągu ostatnich dwóch miesięcy na tym odcinku drogi... uwzięli się na mnie czy jak... tylko, że są bez szans bo ja wyznaję żelazną zasadę: "piłeś nie jedź".

niedziela, 2 marca 2014

wszyscy ćwiczymy, wszyscy biegamy :)

Weekend minął mi edukacyjne. Drugi semestr studiów zaczął się przyjemnie tym przyjemniej, że to już semestr letni więc już sama nazwa nastraja optymistycznie. Sesja zaliczona pozytywnie. Grupa mniejsza o kilka osób, które "odpadły" ale ci najfajniejsi dali radę więc nadal jest wesoło. Plan zajęć mam nawet przyjemny. Co prawda w soboty zajęcia do godz. 20 ale za to w niedzielę fajrant o 16:30 więc czas na weekendowe bieganie łatwiej będzie znaleźć niż w semestrze zimowym.

A wczoraj, podczas przerwy między zajęciami, rozmawiałam z koleżanką z grupy o bieganiu, ćwiczeniach i ogólnie zdrowym trybie życia. W pewnym momencie ona mówi: "A wiesz, że po ostatniej naszej rozmowie zaczęłam ćwiczyć... W sumie wiadomo, że warto ale jak ma się kontakt z kimś kto sam ćwiczy i opowiada o swoim życiu i swoich doświadczenia to tak jakoś bardziej się chce..."  Myślałam, że pęknę z dumy a z radości zacznę skakać :) przecież w swoim bieganiu i ćwiczeniu jestem taka malutka (tutaj należy dodać komunikat niewerbalny zbliżając kciuk i palec wskazujący do siebie) a mimo to mogę być dla kogoś inspiracją (bo boję się użyć słowa "wzorem").
Dziś z kolei wychodzę biegać. Po drodze wynoszę śmieci i przy śmietniku spotykam sąsiadkę z sąsiedniego bloku, z którą kontakt ograniczał się do sympatycznego "dzień dobry". Wrzuciłam śmieci do kontenera. Czekając aż garmin znajdzie satelity postanowiłam zrobić jeszcze kilka ćwiczeń na rozgrzewkę. W tym momencie rzeczona sąsiada zwraca się do mnie: "biega pani? Ja będę biegać od jutra, już kupiłam sobie buty"... Chwilę jeszcze porozmawiałyśmy o sportowych biustonoszach bo w zwykłych to się nie da... o rozgrzewce i rozciąganiu... i sprzedałam sąsiadce moją pierwszą trasę... Szczerze się ucieszyła i na koniec powiedział: "Tak, rano odprowadzę syna do szkoły a potem pobiegam" 
No i jak tu się nie cieszyć :) 
A swoją drogą takie sytuacje mają też pozytywny wpływ na moją motywację. Teraz nie mogę przestać bo za jakiś czas spotkam się z tymi paniami i co powiem: "już nie biegam, już mi się znudziło, odechciało, rozjechało?..." - trochę obciach :/ Więc biegnę dalej...

Nadal utrzymuję tendencję "więcej niż 6 km" więc dziś 7 km co prawda powolutku ale skutecznie... dziś coś mi żołądek dokucza :/