Postanowiła Go zostać królową. A że na awans
społeczny przez za mąż pójście nie ma co liczyć, a okazało się, że kupić koronę
też nie jest wcale łatwo, to stwierdziła Go, że tą koronę to sobie sama
wybiega. Tym sposobem powstał projekt „korona półmaratonów”.
Na pierwszy ogień poszła połówka warszawska.
Stawiła się Go na starcie. Lekko zestresowana, mocno przeziębiona, na podwójnej
dawce teraflu, z chustką przy nosie. Obok zestresowana debiutantka eM
podskakiwała na rozgrzewkę i składała ręce jak do modlitwy:
- Go, ale pobiegniesz ze mną tak ze 4 km?... –
zapytała z nadzieją w głosie.
- Pewnie, że pobiegnę. – odparła Go przekonana, że
wspólny start to dobry pomysł bo troska o eM jednak nie pozwoli zacząć zbyt
szybko.
Po 25 min. marszu z przystankami dotarła Go do
bramy startu. Słuchawki w uszach. Gremlin klepnięty. Mrugnięcie z eM i się
zaczęło.
fot. Joanna Kabala
Pierwsze pięć kilometrów śmignęło szybciutko.
Starówka, Nowy Świat i w dół do Gagarina… Ten zbieg bardzo się Go podobał, oj
puściła się Go z górki na pazurki bawiąc się bieganiem i słońcem, które zaczęło
całkiem mocno operować. Potem zakręt i zbliżamy się do Łazienek. Tu pojawiła
się trudna sytuacja. Wąska, parkowa alejka mocno spowolniła. Z międzyczasów
jasno widać, że na tych 4 km straciła Go po 10 sekund na kilometrze… a przecież
jakoś tak bokiem sprawnie biegła i wyprzedzała… To była najsłabsza część trasy…
Podobno na czas 1:30 nie było w Łazienkach tłoku… cóż, Go musiałaby dużo
trenować… ;)
A tymczasem dobiega Go na Powiśle. Pojawiają się znane
uliczki i figlarna myśl: „a można by tu sobie skrócić…” ;) – „No ale po co?” –
odzywa się zaraz zdrowy rozsądek a ekipa Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę zagłusza ten wewnętrzny
dialog swoim dopingiem i głośnym „dziękuję” – skierowanym w stronę Go. Taki
doping dodaje skrzydeł. Wybija 11 kilometr. eM zostaje już trochę z tyłu ale i
tak pięknie tą pierwszą dyszkę pociągnęła. Gdyby takie tempo utrzymać
łamałybyśmy 2:20 na mecie. Ale zmęczenie jest nieubłagane…
Most Świętokrzyski i Stadion Narodowy. Wodopój. Go
nawet nie przechodzi do marszu. Sprytnie zgina kubeczek i małymi łyczkami
popija wodę. Praga – to rejon Go zupełnie nieznany. Nowa okolica budzi
ciekawość. Go często patrzy w okna budynków i zastanawia się jacy ludzie tu
mieszkają, czym się zajmują, jakie troski i radości przeżywają… A potem, po
kilku albo kilkunastu latach życie zawodowe Go rzuca ją właśnie między tych
ludzi i do tych domów i Go ma okazję ich poznać…
A tymczasem skręca Go w lewo i już widać Wisłę. „Jeszcze
kilka kroków i banany” – Go już trochę zgłodniała ;) – „O matko! Samochód z
kamerą! Musi tak przede mną jechać??? Kurczę, trzeba się uśmiechać… pomachać
czy już nie machać?... O! Spartanie! To może ich teraz będzie filmował… ufff…” –
dialog wewnętrzny Go.
Po konsumpcji banana Go już zupełnie nie wiedziała
gdzie jest. Biegła Go za tłumem i nagle znalazła się na Moście Gdańskim. Przygotowana
Go była na podbieg. Rozgląda się Go a tu chorągiew z 18 km. Ha, na 17tym nie
było wyklinana. Ale zaraz wyłania się drugi podbieg i jednak Go klnie
siarczyście pod nosem. Go nie ma już siły. Zaczyna boleć prawy staw biodrowy, który
odzywa się przy dużym zmęczeniu… za to kolana są całkiem w porządku… Jednak 10
kg mniej robi ogromną różnicę. Go patrzy pod nogi żeby tej góry przed sobą nie
widzieć. W pewnym momencie podnosi głowę i widzi, że wszyscy dookoła idą… Go jako
jedyna wbiega pod górę!!! Dostała Go skrzydeł. „Choćby nie wiem co, będę biegła
do samego końca” – postanowiła sobie Go w duchu. Na ostatnim podbiegu był
ustawiony wodopój. To był bardzo dobry pomysł. Tego podbiegu Go właściwie nie
poczuła, chociaż w międzyczasach to właśnie tu wychodzi najwolniejszy kilometr.
A potem ta koszmarna kostka.
W końcu ostatni zakręt i już widać oznaczenia drogi
do końca tego cierpienia. Ostani kilometr był straszny. Było gorąco, świeciło
słońce, Go nie miała już siły, biegła głównie głowa i jak mantra wymieniane w myślach
części ciała: „ręce! kolana! wydłuż krok!” Jeszcze gdzieś Go usłyszała
koleżankę, która dopingowała głośno i fotkę pstryknęła i pognała Go do mety.
fot. Joanna Kabala
Co czuje biegaczka po przekroczeniu mety,
klepnięciu Gremlina i otrzymaniu medalu?... Przede wszystkim ulgę. A zaraz
potem szczęście. A za kolejną chwilę… niedosyt!!! Tak, Go chce jeszcze. Tym
bardziej, że czas bardzo dobry: 2:22:07 zaostrzył tylko apetyt na łamanie 2:20.
Analizowała Go gdzie mogłaby te dwie minuty urwać…
i doszła do wniosku, że w Warszawie zbałamuciła co najwyżej jedną minutę. Zatem
można uznać, Półmaraton Warszawski za uczciwie przebiegnięty, z pełnym
zaangażowaniem i pełnym wykorzystaniem sił oraz dobrze rozegrany taktycznie.
Kolejny półmaraton do korony będzie 14 maja w
Białymstoku. Trzymajcie kciuki. Go będzie łamać 2:20 J
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy wsparli moją
akcję „biegam dobrze” Dzięki wam udało się zebrać 301 zł. dla Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Podczas
biegu wracałam do was myślami i było to dla mnie wielką motywacją żeby was nie
zawieść i wstydu nie przynieść. Dziękuję! J