Zatem czerwiec minął jak z bicza strzelił. Dopiero co po piknikach na dzień dziecka się chodziło a tu już sezon urlopowy się zaczął... czas szybko biegnie...
A czerwiec minął mi pod hasłem półmaratonu.
Najpierw było przekonanie, że to jeszcze dużo czasu. Potem była panika, że to już tuż, tuż i trzeba coś zacząć biegać konkretniej. Potem było poszukiwanie jakiegoś zjadliwego planu treningowego, który będę w stanie ogarnąć. A potem pierwszy tydzień treningów minął niepostrzeżenie...
Czerwiec w liczbach? Proszę bardzo:
- przebiegniętych kilometrów: 82 (!!!)
- spalonych kalorii: 6468
- najwięcej kilometrów przebiegniętych w jednym tygodniu: 31(!!!)
To był rekordowy miesiąc jeśli chodzi o ilość kilometrów ale skoro mam przebiec półmaraton to chyba powinnam się do tego przyzwyczajać ;)
Poza tym się działo:
1. Bory Tucholskie - cztery dni w raju :) przede wszystkim wypoczynek: leniuchowanie na pomoście, wygrzewanie się na słońcu, tańce, hulanki i picie wina ale oczywiście także bieganie.
2. Franciszków - tu raczej praca ale biegowe 3 km po okolicy także zaistniało.
3. Biegi Górskie - zupełnie niespodziewanie letnia edycja wypełniła mój biegowy kalendarz :)
4. Wzięło mnie na czytanie. Zatem nabyłam książkę o bieganiu i obecnie oczekuję sms-a z wezwaniem do paczkomatu, może jutro... może pojutrze... :)
Czerwiec to także nieproszony gość w postaci nerwobólu. Obecnie sytuacja jest opanowana - jeśli nie liczyć skutków ubocznych w postaci polki galopki w moich jelitach. Ale tym się nie martwię, wezmę kolejną tabletkę - tym razem osłonową i będzie dobrze :)
Zatem miesiąc czerwiec uważam, że bardzo udany i rozbiegany.
Lipiec będzie czasem mobilizacji i treningu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz