Trzeci bieg z cyklu a dla Go drugi – Zimowe Biegi Górskie
w Falenicy.
Go, po zeszłotygodniowej życiówce, pełna optymizmu
zajechała na start i okazało się, że jest jeszcze bardziej ślisko niż tydzień
temu a kolczaste nakładki zostały w domu…Tak czy siak, Go postanowiła dać z
siebie wszystko i nie przypłacić tego życiem ani koniecznością wizyty u
ortopedy czy stomatologa.
Już po drugim podbiegu zaobserwowała Go przed sobą żółte podkolanówki z kijkami i po chwili stwierdziła Go, że to bardzo dobre tempo. Stukot kijków czasem znikał, pojawiał się na podbiegach. Żółte podkolanów oddalały się ale na zbiegach dystans malał. Tak minęło pierwsze okrążenie. Na drugim Go pomyślała, że te żółte podkolanówki wyprzedzi na ostatniej prostej… - „Tam jest z górki i bokiem nie traci się przyczepności” – dedukowała Go… Ale los nie był łaskawy i misterny plan pobiegł sobie w inną stronę. Pan w żółtych podkolanówkach spotkał kolegę biegacza, który biegł na 10 km. Kolega chciał dać kluczyki od samochodu więc mój zając przystanął na chwilę… -„No tak, ja miałam pana na ostatniej prostej wyprzedzać a pan się tu zatrzymuje, cały plan mi pan popsuł” – zakrzyknęła ze śmiechem Go i poleciała dalej (akurat było z górki). Usłyszała tylko śmiech i przeprosiny… ;) A potem towarzyszył jej już tylko stukot kijków za plecami.
Już po drugim podbiegu zaobserwowała Go przed sobą żółte podkolanówki z kijkami i po chwili stwierdziła Go, że to bardzo dobre tempo. Stukot kijków czasem znikał, pojawiał się na podbiegach. Żółte podkolanów oddalały się ale na zbiegach dystans malał. Tak minęło pierwsze okrążenie. Na drugim Go pomyślała, że te żółte podkolanówki wyprzedzi na ostatniej prostej… - „Tam jest z górki i bokiem nie traci się przyczepności” – dedukowała Go… Ale los nie był łaskawy i misterny plan pobiegł sobie w inną stronę. Pan w żółtych podkolanówkach spotkał kolegę biegacza, który biegł na 10 km. Kolega chciał dać kluczyki od samochodu więc mój zając przystanął na chwilę… -„No tak, ja miałam pana na ostatniej prostej wyprzedzać a pan się tu zatrzymuje, cały plan mi pan popsuł” – zakrzyknęła ze śmiechem Go i poleciała dalej (akurat było z górki). Usłyszała tylko śmiech i przeprosiny… ;) A potem towarzyszył jej już tylko stukot kijków za plecami.
Zostały jeszcze dwa podbiegi… w końcu Go zaczęła je
rozróżniać… Na podbiegu słyszy Go stukot kijków jakby się zbliżał… -„O, nie!
Teraz to już nie pozwolę się wyścignąć choćby nie wiem co…” Potem w dół… -„Brzuch
spiąć! Ręce pracują! Patrz gdzie stawiać stopy!...” – komenderowała sobą Go.
Ostatni podbieg. – „Dasz radę, jest dobrze.” Szybkie spojrzenie na zegarek… -„Oszsz,
kurka! Lecę na życiówkę!!!” No i Go poleciała. Ostatniej prostej nie do końca
pamięta… stukot kijków przestał się liczyć… była tylko Go, jej szalone tętno,
zmęczony oddech i stopy, które dużymi susami uderzały o chrupiący śnieg… Go nie
ma co prawda pewności czy susy były duże jednak tak to czuła. Go wpadła na
metę. Oficjalny czas: 46:46 to 36 sekund szybciej niż w poprzednim tygodniu… Go
jest zadziwiona i dumna i już nie może się doczekać krajobrazu bez śniegu…
Fajnie jest robić życiówki :) czy za dwa tygodnie będzie kolejna??? Rozochociła się Go :)