Tak właśnie, kolejny bieg za
mną... tym razem charytatywnie przeganiałam raka ...jedyne 5 km a jednak mnie pokonało... i zastanawiam się jak to jest, że
czasem mam siłę i energię, że mogłabym latać i skakać i góry przenosić a
jak przychodzi co do czego to jest wielka klapa. Nic wcześniej nie
zwiastowało takiego kryzysu...
Biegło mi się strasznie ciężko. Nogi swoim ciężarem przykuwały mnie do ziemi i musiałam z nimi walczyć o każdy krok. Słońce jednak na przekór wszystkiemu zdecydowało się świecić więc ciekło ze mnie ciurkiem gdyż ubrałam się na pogodę "bez słońca" a nawet pochmurną. Rano było mi zdecydowanie zimno.
No i trasa... 5 km czyli... pięć jednokilometrowych okrążeń po parku. Kolejne wartościowe doświadczenie - bieganie w kółko to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. Pierwszy i ostatni raz biegnę w kółko więcej niż dwa razy. Ja po prostu nie potrafię liczyć tych kółek, gubię się i w rezultacie zamiast skupić się na drodze, na biegu i oddychaniu ja zachodzę w głowę czy to było trzy czy cztery... Do dwóch zliczę, więcej zdecydowanie NIE!
A maksimum frustracji przeżyłam, gdy przy początku trzeciego (a może drugiego) okrążenia usłyszałam okrzyk konferansjera, że "właśnie mamy zwycięzcę biegu!!!" - frustracja mega! Wtedy powiedziałam sobie "nigdy więcej w życiu!" Jednym słowem porażka.
Uspokajało mnie tylko to, że bieg był charytatywny i w szczytnym celu więc czas i zwycięstwo nie były najistotniejsze, nie mniej jednak niestety nie zaliczę tego do przeżyć przyjemnych i ekscytujących.
Bieg skończyłam ze względu na czas na zegarze. Stwierdziłam, że ilość minut odpowiada planowanemu dystansowi i mimo braku pewności co do ilości okrążeń uznałam, że czas udać się po medal, herbatę i rogaliki, które dla mnie były najmilszym akcentem imprezy.
Biegło mi się strasznie ciężko. Nogi swoim ciężarem przykuwały mnie do ziemi i musiałam z nimi walczyć o każdy krok. Słońce jednak na przekór wszystkiemu zdecydowało się świecić więc ciekło ze mnie ciurkiem gdyż ubrałam się na pogodę "bez słońca" a nawet pochmurną. Rano było mi zdecydowanie zimno.
No i trasa... 5 km czyli... pięć jednokilometrowych okrążeń po parku. Kolejne wartościowe doświadczenie - bieganie w kółko to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. Pierwszy i ostatni raz biegnę w kółko więcej niż dwa razy. Ja po prostu nie potrafię liczyć tych kółek, gubię się i w rezultacie zamiast skupić się na drodze, na biegu i oddychaniu ja zachodzę w głowę czy to było trzy czy cztery... Do dwóch zliczę, więcej zdecydowanie NIE!
A maksimum frustracji przeżyłam, gdy przy początku trzeciego (a może drugiego) okrążenia usłyszałam okrzyk konferansjera, że "właśnie mamy zwycięzcę biegu!!!" - frustracja mega! Wtedy powiedziałam sobie "nigdy więcej w życiu!" Jednym słowem porażka.
Uspokajało mnie tylko to, że bieg był charytatywny i w szczytnym celu więc czas i zwycięstwo nie były najistotniejsze, nie mniej jednak niestety nie zaliczę tego do przeżyć przyjemnych i ekscytujących.
Bieg skończyłam ze względu na czas na zegarze. Stwierdziłam, że ilość minut odpowiada planowanemu dystansowi i mimo braku pewności co do ilości okrążeń uznałam, że czas udać się po medal, herbatę i rogaliki, które dla mnie były najmilszym akcentem imprezy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz