piątek, 4 października 2013

dzień jak każdy inny

Cały dzień w pracy... 8 godzin za biurkiem, dwie trudne rozmowy... kilkanaście telefonów. Po pracy studia... jak już zaczęłam to warto do książek zajrzeć częściej niż raz na dwa tygodnie tak jak są zjazdy... więc dwie godziny w bibliotece, ręka boli od notowania... wracam do domu. Szczęśliwie na peron przybywam razem z pociągiem, przynajmniej nie muszę czekać... Padam. Nic już mi się nie chce. A z tyłu głowy skrzat-biegacz podpowiada, że dziś czwartek - dzień na bieganie idealny. W domu czeka mnie jeszcze ogarnięcie kuchni i gotowanie (coś jeść trzeba, same kanapki są zabójcze). Wchodzę do domu. Perspektywa porządków w kuchni odstrasza... Gotowanie dla samej siebie to żadna przyjemność chociaż gotować lubię... Samotność dokucza coraz bardziej... Kręcę się po mieszkaniu. Włączam telewizor, przerzucam kanały, nic ciekawego, wyłączam... Z suszarki zdejmuję koszulkę i spodnie dresowe, zakładam, zastanawiam się czy nie będzie mi zimno... I już wiem, że jeśli jeszcze 10 sekund będę myślała to nigdzie nie wyjdę. Zakładam więc pierwszą z brzegu bluzę, apaszkę, buty i wychodzę... plan to 7 km... Brrr zimno!!! Truchtam od samej klatki... spokojnie i bez pośpiechu, przecież nigdzie mi się nie spieszy a zimno powoduje dodatkowe spowolnienie... Ostatecznie biegnę 5 km... wracam do domu... rozciąganie, prysznic... Z gotowania nici... trudno, poczeka do jutra...
Gdy mi się nie chce wyłączam myślenie i robię to co mam do zrobienia - dziś było bieganie, jutro będzie gotowanie, po jutrze pobudka o ósmej rano i biblioteka... nie myśleć, nie czuć, po prostu działać... działać bez przeżywania... bo to wszystko jest za trudne...
A teraz idę spać. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz