Numer startowy: 93.
Trasa: 10 km szlakami Mazowieckiego Parku Krajobrazowego
Start: baza Torfy, godz. 10
Tradycyjnie wstałam za późno bo jak jest coś blisko to po co wstawać wcześniej :/ wrrr nie znoszę siebie za to. Jednak w przwoitym czasie dotarłam do biura zawodów.
Pogoda miała być piękna a tu niemalże mróz. Nieświadoma tego ubrałam się w krótkie galoty i tylko dobrze, że wzięłam ze sobą ocieplany bezrękawnik.
Wydawanie numerów szło bardzo sprawnie. Atmosfera w kolejne jak zwykle wśród biegaczy, pełna uśmiechów i żartów.
Przed startem Pan Organizator wszystkich uroczyście wita. Pan Burmistrz Karczewa się uśmiecha. Pan Leśniczy w mundurze prezentuje się dostojnie ale i sympatycznie. Biegacze dowiadują się, że na zakrętach w newralgicznych punktach stoją strażacy i wskazują drogę (i faktycznie były ze trzy takie zakręty, że człowiek półprzytomny, w biegu mógłby się bryknąć w złym kierunku) oraz, że po piątym kilometrze będzie woda, czekolada i banany. ...ktoś jeszcze dopowiedział, że na ósmym będzie grill ;)
W końcu wystartowaliśmy. Ja oczywiście za szybko :/ Nastawiona byłam na bieganie po lesie i się nie zawiodłam. Trasa początkowo prowadziła drogą ale po drugim kilometrze skręcała w las i potem było już tylko trudniej... Jak to w lesie: korzenie, nierówności, piachy mniejsze, większe i te ogromne, podbiegi i na całe szczęście zbiegi a czasem wszystko to na raz... Po piątym kilometrze faktycznie był wodopój, oaza normalnie na pustyni zmagania się z trudem biegu... woda nigdy mi tak nie smakowała... Pewien odcinek trasy pokrywał się z trasą Biegów Górskich - najcięższy, najbardziej piaszczysty podbieg... potem kawałek między bajecznymi brzózkami - kocham te drzewa :) to był ósmy kilometr, byłam już zmęczona, a przede mną kolejny zakręt a za nim... kolejny podbieg... zaklęłam pod nosem...
Ostatnie dwa kilometry były straszne... ale doping przed samą metą zawsze dodaje skrzydeł. Po przekroczeniu mety był medal i uściski dłoni oraz gratulacje. Poza tym było na bogato :) woda i napoje, kiełbaski i kurczak z grilla oraz banany rozdawane całymi kiściami...
Ostatecznie garmin pokazał 9,75 km w czasie 1:12 - trochę szkoda, że nie było pełnej dychy... cóż... innym razem ;) Poza tym moje buty znacznie straciły różowość więc obecnie suszą się na balkonie...
Brawo! :)
OdpowiedzUsuńA czy koleżanka biegła w warszawskim maratonie?
OdpowiedzUsuńNiestety nie biegła gdyż studiowała w tym czasie pilnie :)
Usuń