czwartek, 24 kwietnia 2014

umiesz liczyć, licz... latarnie?

W ferworze walki o lepszą kondycję i mniejszą ilość kilogramów oraz na fali irytacji spowodowanej moim ślimaczym tempem biegania stwierdziłam, że do mojego biegania należy dodać jakiś element urozmaicenia. Pomyślałam, pogooglowałam, poczytałam i wymyśliłam przebieżki :)
Plan był prosty: 100 m szybko, 100 m wolniej i tak z pięć razy.
Wykorzystując cudo techniki jakim jest mój garmin użyłam funkcji "interwały" - "a niech mi liczy te metry" - pomyślałam. Jednak współpraca z garminem w tym zakresie nie układa się najlepiej. Jakoś tak garmin sam sobie i dla siebie mierzy i nie ma życzenia mnie o swoich pomiarach informować... a biec z nosem w zegarku to trochę jednak nie wygodnie... miałam nadzieję na komunikację akustyczną... Zaczęłam więc szukać innego sposobu...
Gdzieś wyczytałam, że można liczyć kroki... No dobra, ale jak mam liczyć kroki i biec szybko a potem liczyć kroki i biec wolniej a jeszcze w międzyczasie liczyć ile razy liczę kroki wolne lub/i szybkie... to zdecydowanie za dużo liczenia na raz. Dopadło mnie uczucie pogłębiającej się bezsilności...

W tym miejscu muszę zaznaczyć, że liczenie w ogóle nie jest moją mocną stroną. Czeskie błędy, odejmowanie lub przeskakiwanie cyfr przy kolejnym numerowaniu to u mnie norma. Nigdy nie pamiętam co ile kosztowało i w którym sklepie jest taniej. Nawet rozmiaru buta (także tego do biegania) podanego w centymetrach nie pamiętam... więc jak uświadomiłam sobie, że to liczenie miałabym wykonywać na trzech płaszczyznach to jakoś tak słabo mi się zrobiło i już chciałam zrezygnować z tych startów, medali i z tego całego półmaratonu... ale o dziwo, nie z biegania :) Bo w zasadzie jak biegam to nie muszę niczego liczyć, z nikim nie rywalizuję i żadna meta na mnie nie czeka... Ale zaraz pomyślałam sobie, że ja bardzo lubię dostawać medale. Rozwiązanie problemu odłożyłam na potem. Tymczasem odziałam się stosownie i planowaną trasę sobie pobiegłam, "a pod koniec, jak mi się coś rozjaśni, to zrobię te przebieżki" - pomyślałam, wychodząc z domu.

Biegłam sobie i biegłam i gdzieś na czwartym kilometrze doszłam do wniosku, że przecież moje przebieżki mogą być liczone przez latarnie ;) Więc dwie latarnie szybciej, dwie latarnie wolniej i tak było sześć razy... Muszę przyznać, że ten sposób okazał się całkiem skuteczny chociaż nie mam pewności czy:
1. odległości między lataniami są równe, nie wspominając już o problemie określenia planowanych 100 metrów...
2. czy jakiejś latarni nie przegapiłam, co skutkowałoby dłuższym lub za krótkim dystansem :/
A w ogóle to jaka jest odległość między latarniami? Czy są na to jakieś normy ustawowe lub unijne? I ile to jest na litość boską 100 metrów??? Z miarką chyba będę biegać... 

No i tak właśnie moje bieganie, nieudolnie usiłuję przerobić, choćby odrobinę, na trenowanie. Obecny stan rzeczy nie rokuje nadziei na sukcesy ale jeszcze rok temu całe moje jestestwo nie rokowało a dziś... proszę bardzo: oto ja :)

2 komentarze:

  1. możesz też zamiast takich interwałów robić sobie zabawę biegową, czyli np. do latarni bardzo szybko, potem do następnej wolniutko, tam do drzewa spokojny bieg, potem znów szybki. Takie zabawy biegowe też dobrze urozmaicają trening, w fajny sposób zaskakują organizm i pozostawiają ogromne pole do improwizacji! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry pomysł, bo przy tym nie jest nudno :) Muszę poszukać sobie swojego sposobu bo takie bieganie tylko kilometrów i to jeszcze tak wolno trochę zaczyna mi się nudzić. Dzięki :)

      Usuń