czwartek, 17 kwietnia 2014

zmęczenie, krytyk i garmin...

Dużo pracy, mało snu - to mieszanka niezbyt dobra dla biegacza. 
Takie zmęczenie zawsze uaktywnia mojego wewnętrznego krytyka, który zasiada na moim ramieniu i zaczyna mi szeptać do ucha: "nie dasz rady", "przecież inni biegają szybciej od ciebie, nigdy ich nie dogonisz", "tylko się ośmieszasz", "znowu będziesz ostatnia", "no, doprawdy!!! ty chcesz poprawić czas??? a jak ci się nie uda to będziesz rozczarowana i co ludziom powiesz...", "nie nastawiaj się", "nawet nie próbuj", "daj już sobie spokój z tym bieganiem"...
Mój wewnętrzny krytyk siedzi na moim ramieniu jak cień. Ubrany jest w długą szarą szatę, na głowę ma zaciągnięty kaptur, z którego wystaje tylko szpiczasty nos. Na nogach ma czarne buty z zawiniętym ku górze czubkiem. Siedzi ten krytyk i szepcze... czasem macha nogami, czasem podrapie się po nosie... Szepcze i uśmiecha się szyderczo...
Trudna jest walka z krytykiem... chociaż podobno całkiem dobrze sobie radzę w dyskusji z nim i dość skutecznie zbijam go z pantałyku. Lecz gdy jestem zmęczona, nie mam siły na dyskusje... wtedy jest naprawdę ciężko...

W tym tygodniu nie biegałam i nie byłam na pilatesie. 
Po pierwsze: fizycznie nie miałam siły. 
Po drugie: nie miałam zbytnio czasu bo na święta ja przyjmuję rodzinę więc przygotowania mnie zaabsorbowały całkowicie. 
Po trzecie: z premedytacją daję odpocząć kolanom, które ostatnio częściej się odzywają - no, ale ilość marcowych kilometrów mówi sama za siebie. 
Po czwarte i w nawiązaniu do trzeciego: ostatnio wysyp kontuzji u biegaczy odnotowuję i chcąc nie chcąc czytam a moje ciało jest ciekawskie i jak tylko dowie się, że coś może boleć to natychmiast musi to wypróbować... Autosugestia jakaś czy coś... pojęcia nie mam. W każdym razie, dmuchając na zimne i biorąc powyższe pod uwagę, odpuściłam sobie trochę. W tym momencie mój wewnętrzny krytyk zaciera ręce.

Jednak dziś pomyślałam sobie, że pobiegnę. Nachodziłam się trochę i po domu i po sklepach i pakiet startowy na Bieg Konstytucji odebrałam i jakoś tak w nogach poczułam, że dziś jest dobry dzień na bieganie. Więc pobiegłam sobie, tak po prostu, krótko i niedaleko, tam i z powrotem. Pomyślałam sobie, że takie krótkie bieganie do dobra okazja żeby dołożyć przebieżki, a że mój garmin ma funkcję "interwały" to myślę sobie: "dlaczego by nie skorzystać z cuda techniki?..." No i nie skorzystałam. Technika przerosła moją zdolność pojmowania. Podobno menu i obsługa są intuicyjne... No to moja intuicja albo poszła na długi spacer, albo biegłam tak szybko, że się zgubiła, albo intuicja producenta nie koreluje z intuicją blondynki... Wróciłam więc się do domu. Zrobiłam serię brzuszków, kilka ćwiczeń na piłce i porozciągałam się.
Mój wewnętrzny krytyk próbował jeszcze pytać "po co ci to", ale ja już go nie słuchałam. Fajnie się biegało. A z garminem się dogadam, jeszcze nie wiem jak i kiedy ale jak się uprę to nie będzie wyjścia :)

4 komentarze:

  1. Jeśli wewnętrzny krytyk ma na nogach buty do biegania, to bądź pobłażliwa,pewnie zjadł za mało węglowodanów albo zagubił zasięg GPS:P

    Znam ten ból,niekiedy trzeba zwyczajnie odpuścić i odpocząć,żeby się nie wypalić. Jak nie dziś to jutro:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buty krytyka do biegania zdecydowanie się nie nadają więc zero litości i zero pobłażania ;)

      Usuń
  2. Czasem lepiej odpuścić. Niestety nadgorliwość w sporcie kończy się tylko jednym - kontuzją/przetrenowaniem.
    A garminem się nie przejmuj, kilka wspólnych biegów i to będzie przyjaźń na wieki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadgorliwość nie tylko w bieganiu nie jest wskazana a z garminem to jest miłość od pierwszego wejrzenia tylko, jak to w świeżym związku, dotrzeć się musimy ;)

      Usuń