Trening biegowy na Agrykoli... Już od jakiegoś czasu zbierałam się żeby jakąś bardziej zorganizowaną formę bieganie uskutecznić, jednak zawsze coś stawało na drodze. Ale dziś moja depresja stresowa sięgnęła dna. Niebieganie przez ostatnie dwa tygodnie było bardzo niefajne i właśnie dziś przyszedł dzień żeby to zmienić. Poza tym doszłam do wniosku, że trzeba się do tego półmaratonu przygotować bo będzie obciach jak ta lala... i jak ja sobie w oczy spojrzę... Spacyfikowałam zatem wewnętrznego krytyka - malkontenta i wyruszyłam.
Dojechałam bez problemu. W ogóle poruszanie się autem po Warszawie wychodzi mi co raz lepiej :) Jednak coś w tym musi być, że mówi się, że "ćwiczenie czyni mistrza". Miałam jeszcze chwilę więc wystawiłam nos do słońca i zadzierzgnęłam nowe znajomości :)
Trening zaczął się spokojnie: kilka kółek na rozgrzewkę, podczas ostatniego okrążenia uruchomione zostały kończyny górne. Następnie były skipy - bardzo mi się spodobały. A potem 200-metrowe przebieżki no i na koniec obowiązkowo rozciąganie. Cały trening urozmaicony był zaciekłą walką z żarłocznymi muszkami... następnym razem trzeba się wysmarować jakimś odstraszającym siuwaksem.
Jutro z pewnością nie będę mogła chodzić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz