Tak się złożyło, że właśnie wróciłam z dwudziestych zajęć pilatesu... <fajerwerki i konfetti> Jak przypominam sobie swoje początki to sama nad sobą kiwam głową ze współczuciem... Dziś też nie było łatwo i nadal są takie ćwiczenia, które znajdują się poza moimi możliwościami ale ćwiczę dzielnie i wytrwale i nie zrażam się wredną i podstępną grawitacją.
W poniedziałek robiąc zakupy w jednym z supermarketów o owadziej nazwie, spostrzegłam kosz z akcesoriami treningowymi "wszystko po 19,99!!!" Pochyliłam się nad koszem a moim oczom ukazała się piłka do pilatesu :) Obok kusiła jeszcze skakanka ale stwierdziłam, że może po kolei i powoli bo co za dużo to nie zdrowo... a jeszcze mogę się nie powstrzymać i zacząć skakanie w domu... boję się myśleć co by na to powiedzieli sąsiedzi... a piłka to jakaś taka spokojniejsza mi się wydała. Nabyłam więc ową drogą kupna-sprzedaży. W domu ją napompowałam (pompka była w zestawie) i okazało się, że mam stanowczo za małe mieszkanie... Poza tym piłka jest piękna, wspaniała, okrągła, wygodna, milusia i nawet kolorystycznie pasuje mi do wystroju. Turaljąc się na piłce westchnęłam sobie, że fajnie by było gdyby na środowym pilatesie były ćwiczenia na piłce... bo: po pierwsze - już dawno nie było a po drugie - przypomniałabym sobie kilka figur...
Dziś na salę znowu weszłam ostatnia. Wchodzę i widzę: wszyscy siedzą na piłkach!!! Jupi!!! Ucieszyłam się chociaż potem z minuty na minutę powodów do radości było co raz mniej...
Tak czy siak, dochodzę do wniosku, że muszę uważać o czym myślę i czego sobie życzę bo to mi się może spełnić bo jak sobie pomyślę, że będę biegać to przestaje padać, jak pomyślę, że mogłyby być ćwiczenia piłce to proszę bardzo "jak sobie stryjenka życzy"... no to myślę...hmmm...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz