niedziela, 2 lutego 2014

Biegi Górskie w Otwocku - runda 2

Runda druga Biegów Górskich na Łysej Górze się odbyła :)
Moja relacja z Łysą Górą została już nie co zacieśniona i przez poprzedni start i przez wtorkowe spotkanie więc wiedziałam co mnie czeka... przynajmniej tak myślałam, nie przewidując tego z czym miałam się zmierzyć.

Tym razem Organizatorzy spisali się bez zarzutu. Nawet sala do przebrania się i zostawienia bambetli był udostępniona (dziękujemy Domowi Dziecka). Po odbiór numeru startowego zgłosiłam się nie co zmachana gdyż na miejsce musiałam dotrzeć pieszo - samochód odmówił współpracy a do lasu autobus żaden nie dojeżdża więc rozgrzewkę miałam porządną, 6-kilometrową...
Na starcie znajome twarze. Jeszcze tylko grupowe zdjęcie i START! Ruszyliśmy. Ja oczywiście zajęłam strategiczne miejsce na końcu, co by nikt się o mnie nie potknął. Ruszyłam a w głowie miałam jedną myśl: "powoli, powoli, nie spiesz się"... Już wiedziałam, że pod górę wbiega się po prawej stronie. Udało się. Na szczycie nawet nie sapałam jak stara lokomotywa, ruszyłam więc ostrożnie do przodu, uważając na korzenie i pieńki schowane pod wysokim śniegiem. Biegłam i podziwiałam widoki lasu zawianego śniegiem. Wyprzedziłam znajomą, która poprzednio była na mecie przede mną. Teraz powiedziała, że możemy się zamienić ;) Droga między szpalerem brzóz a pod nogami... ŚNIEG!!! Nie śnieg, tylko ŚNIEG!!! a przede mną podbieg w ŚNIEGU ponad kostki... Myśl: "nie dam rady"... buty zapadają się, ześlizgują się na boki, nie mają od czego się odbić żeby dać krok do przodu, nie mam już siły trzymać równowagi... W pewnym momencie biegłam sama... śnieg, brzozy, słońce, walka i ja :) a tu Pan Fotograf celuje we mnie objektywem i krzyczy "dasz radę! dawaj! dawaj!" i pstryka... Doprawdy, głupio by było na zdjęciu z biegów iść więc zebrałam się w sobie i pobiegłam i biegłam dalej. Potem więcej było z górki więc było niby łatwiej chociaż śnieg pod nogami się mielił... Wybiegłam na ostatnią prostą. Przede mną biegnie kobieta. Jakoś tak wyczułam, że ona też będzie kończyć bieg. Wykrzesałam ostatki sił, wydłużyłam krok i przyspieszyłam... Nie mam pojęcia skąd miałam jeszcze siłę ale ją wyprzedziłam :) Na metę wbiegłam z czasem 19:09 - trochę gorzej niż poprzednio a mimo to nie byłam ostatnia :) i nawet w swojej kategorii wiekowej zajęłam miejsce nie ostatnie :)
Po biegu spożyłam przydziałową ciepłą herbatkę :) i nabyłam miseczkę ciepłej zupy - była naprawdę pyszna.
Tak oto zainaugurowałam biegowy luty, to jest dobry początek miesiąca :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz