Runda druga Biegów Górskich na Łysej Górze się odbyła :)
Moja relacja z Łysą Górą została już nie co zacieśniona i przez poprzedni start i przez wtorkowe spotkanie więc wiedziałam co mnie czeka... przynajmniej tak myślałam, nie przewidując tego z czym miałam się zmierzyć.
Moja relacja z Łysą Górą została już nie co zacieśniona i przez poprzedni start i przez wtorkowe spotkanie więc wiedziałam co mnie czeka... przynajmniej tak myślałam, nie przewidując tego z czym miałam się zmierzyć.
Tym razem Organizatorzy spisali się
bez zarzutu. Nawet sala do przebrania się i zostawienia bambetli był
udostępniona (dziękujemy Domowi Dziecka). Po odbiór numeru startowego
zgłosiłam się nie co zmachana gdyż na miejsce musiałam dotrzeć pieszo -
samochód odmówił współpracy a do lasu autobus żaden nie dojeżdża więc
rozgrzewkę miałam porządną, 6-kilometrową...
Na
starcie znajome twarze. Jeszcze tylko grupowe zdjęcie i START!
Ruszyliśmy. Ja oczywiście zajęłam strategiczne miejsce na końcu, co by
nikt się o mnie nie potknął. Ruszyłam a w głowie miałam jedną myśl:
"powoli, powoli, nie spiesz się"... Już wiedziałam, że pod górę wbiega
się po prawej stronie. Udało się. Na szczycie nawet nie sapałam jak
stara lokomotywa, ruszyłam więc ostrożnie do przodu, uważając na
korzenie i pieńki schowane pod wysokim śniegiem. Biegłam i podziwiałam
widoki lasu zawianego śniegiem. Wyprzedziłam znajomą, która poprzednio
była na mecie przede mną. Teraz powiedziała, że możemy się zamienić ;)
Droga między szpalerem brzóz a pod nogami... ŚNIEG!!! Nie śnieg, tylko
ŚNIEG!!! a przede mną podbieg w ŚNIEGU ponad kostki... Myśl: "nie dam
rady"... buty zapadają się, ześlizgują się na boki, nie mają od czego
się odbić żeby dać krok do przodu, nie mam już siły trzymać równowagi...
W pewnym momencie biegłam sama... śnieg, brzozy, słońce, walka i ja :) a
tu Pan Fotograf celuje we mnie objektywem i krzyczy "dasz radę! dawaj!
dawaj!" i pstryka... Doprawdy, głupio by było na zdjęciu z biegów iść
więc zebrałam się w sobie i pobiegłam i biegłam dalej. Potem więcej było
z górki więc było niby łatwiej chociaż śnieg pod nogami się mielił...
Wybiegłam na ostatnią prostą. Przede mną biegnie kobieta. Jakoś tak
wyczułam, że ona też będzie kończyć bieg. Wykrzesałam ostatki sił,
wydłużyłam krok i przyspieszyłam... Nie mam pojęcia skąd miałam jeszcze
siłę ale ją wyprzedziłam :) Na metę wbiegłam z czasem 19:09 - trochę
gorzej niż poprzednio a mimo to nie byłam ostatnia :) i nawet w swojej
kategorii wiekowej zajęłam miejsce nie ostatnie :)
Po biegu spożyłam przydziałową ciepłą herbatkę :) i nabyłam miseczkę ciepłej zupy - była naprawdę pyszna.
Tak oto zainaugurowałam biegowy luty, to jest dobry początek miesiąca :)
Tak oto zainaugurowałam biegowy luty, to jest dobry początek miesiąca :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz