piątek, 31 stycznia 2014

walka, z której wyszłam z tarczą :)

Kiedyś pewien miły człowiek powiedział, że jestem waleczna... wtedy to zbyłam, dziś zaczynam się zastanawiać nad trafnością tego stwierdzenia...
Bieganie zimą... śnieg... mróz... wiatr... a między tymi zjawiskami atmosferycznymi ja...
Dziś cały dzień walczyłam z sobą... Poranny 20-minutowy marsz w kierunku kolejki dał mi mocno w kość. Wiało potwornie. Zaczęłam wątpić czy dziś dam radę biegać... w końcu nie za bardzo mam się w co ubrać na taką pogodę... Po pracy droga powrotna też nie należała do przyjemnych ale gdy tylko weszłam do domu doznałam dziwnego wrażenia pod tytułem: "jak to nie biegać? i już tak cały wieczór w domu na tyłku przesiedzieć? przecież szkoda czasu..." Wizja niebiegania spowodowała, że poczułam się bardzo nieswojo... Ubrałam się więc stosownie uruchamiając swoje wszystkie moce twórcze w zakresie doboru strojów i ruszyłam...
Temperatura -8 ale jak zawiało to odczuwalna była chyba z -800. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że nawet nie jest tak zimno jak się mogło pierwotnie wydawać, łyknęłam więc planowane 6 km i spaliłam z 500 kcal.
Po dzisiejszym dniu walki jestem z siebie zadowolona. Zwyciężyłam z sobą samą, ze swoim strachem, ze swoim zmarźlactwem (w sensie, że jestem zmarźluch), ze swoją tendencją do odpuszczania sobie... Zwyciężyłam po walce... więc chyba jednak jestem waleczna ;)

Dziś mogę także podsumować styczeń. Mimo tego, że połowę miesiąca nie biegałam bo się leczyłam to wybiegałam 40 km - więc całkiem nie źle... Ze zdrowiem już zdecydowanie lepiej. Leki jeszcze będę brała jakiś miesiąc ale nie przeszkadza to już bieganiu. Pogłębiam swoją świadomość z zakresu techniki biegu no i zadzierzgnęłam znajomość z Łysą Górą...
To był bardzo udany początek roku... a wiem, że będzie jeszcze lepiej :)
Dobranoc robaczki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz