Biegnę. W planach 6 km. Śnieg po
kostki, tylko gdzieniegdzie chodniki odśnieżone. Trudno się biega w
takich warunkach. Dobrze chociaż, że trochę cieplej się zrobiło (chociaż
i tak termometr pokazuje -8). Powietrze jest rześkie. Ale ten śnieg pod
nogami... zaspy na przejściach dla pieszych... wąskie wydeptane
ścieżki, na których ciężko się minąć...
Na trzecim kilometrze dopada mnie zwątpienie i myśl "już nie dam rady..." To jest ostatni moment żeby skrócić trasę i skręcić w kierunku domu... I nagle pojawia się w mojej głowie wizja tego, jak będę zadowolona z siebie gdy przebiegnę zaplanowany dystans... czuję swój uśmiech i tą satysfakcję w w klatce piersiowej... już nie wątpię, po prostu biegnę dalej i wystawiam nos do padających płatków śniegu...
Na trzecim kilometrze dopada mnie zwątpienie i myśl "już nie dam rady..." To jest ostatni moment żeby skrócić trasę i skręcić w kierunku domu... I nagle pojawia się w mojej głowie wizja tego, jak będę zadowolona z siebie gdy przebiegnę zaplanowany dystans... czuję swój uśmiech i tą satysfakcję w w klatce piersiowej... już nie wątpię, po prostu biegnę dalej i wystawiam nos do padających płatków śniegu...
A poza tym dziś skupiałam się nad
pracą rąk. Zaiste, zapominam pracować rękami. Poza tym krzyżuję ręce
przed sobą... Ostatnio widziałam filmik instruktażowy, na którym Pan
Trener proponował pobiegać, trzymając w dłoniach patyki. Zwrócił przy
tym uwagę na to, że ręce nie powinny się krzyżować z przodu bo patyki
uderzałyby o siebie - ja właśnie krzyżuję oraz ręce nie powinny być za
mocno zgięte w łokciach gdyż patykami moglibyśmy sobie oczy wydłubać -
moje ręce są zgięte (dobrze, że biegam bez patyków). Tak więc dziś było
ciągłe myślenie o rękach - dużo pracy przede mną... Ale ostatnio biegam
bez muzyki więc mogę myśleć o czym chcę, o rękach także...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz