wtorek, 12 listopada 2013

tęsknię...

Minął jedenasty dzień bez biegania...
...jest mi smutno i po raz pierwszy od nie-pamiętam-kiedy chce mi się płakać... tak po prostu, z niczego... W sumie dochodzę do wniosku, że mogłabym się przyzwyczaić do takiego kanapowego życia z laptopem na kolanach i herbatką z cytryną, ale... no właśnie, ale... w tym momencie pojawiła się w mojej głowie myśl, która już raz zmieniła moje życie. Ona pojawia się w momencie dla mnie trudnym, momencie gdy znajduję się na granicy życia i śmierci, myśl, która pokazuje mi, że ze mną już jest bardzo źle...

Myśl:
"jeśli tego nie zrobię to umrę, fizycznie i psychicznie umrę i przestanę istnieć"

Gdy pojawiła się ona w maju wstałam z narożnika, odłożyłam komputer, założyłam dres i buty i pobiegłam. Wtedy też płakałam bez powodu, byłam zmęczona i nic mi się nie chciało, nic nie miało sensu bo przecież wszystko można zrobić później... Była wtedy przyczyna takiego mojego nastroju ale to nie powód żeby się zapadać w sobie i umierać. Dziś, po czterech dniach spędzonych w domu umieram. Bieganie miałam zaplanowane na czwartek, może piątek ale już wiem, że jeśli jutro nie pobiegnę to umrę.
Dziś wieczorem byłam na spacerze. Rześkie powietrze lekko szczypało w nosie. Biegacze mijali mnie i biegli dalej... zazdrościłam im... byle do jutra... jutro zrobię choćby krótkie 4 km, tak na rozgrzewkę, tak dla szybszej rekonwalescencji, tak dla wyrównania poziomu endorfin, tak aby nie umrzeć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz