Tak więc stało się. Pobiegłam w zorganizowanym biegu na 5 km. Cel
główny: dobiec o własnych siłach do mety. Cel poboczy: może uda się w
czasie w okolicach 35 minut. Oba cele zrealizowane, :) chociaż łatwo nie
było.
Biegłam, sapałam, przyznaję się - trochę maszerowałam, potem znowu biegłam... i tak dwa kółeczka i pół. Finisz wcale nie był łatwy. Wyobrażałam sobie, że na ostatniej prostej to po prostu pobiegnę szybciej i już, załatwione. Jednak załatwiona to byłam ja, już bez sił... w zasadzie biegłam odliczając kolejne drzewa. Zaczęłam nawet rozważać możliwość zboczenia z trasy w celu zalegnięcia na zielono-żółtym trawniku... ale tam przede mną wszyscy na mnie patrzą i czekają... no z tą zieloną trawką to byłby obciach. ...więc biegnę dalej ale jakby w miejscu... Widoczna na horyzoncie meta zaczęła się oddalać, wydawała się tak daleka i nieosiągalna, że już miałam usiąść i rzewnie zapłakać... Ale w tym momencie usłyszałam brawa a jakiś uczynny człowiek przez megafon krzyknął: "To już nie daleko, dasz radę!" No i nie miałam wyjścia musiałam dać radę i dałam :)
Meta jest orgiastyczna. Wszyscy czekali na mnie (i nawet jeśli czekali bardziej na końcowe wspólne foto niż na mnie to ja będę się trzymała swojej wersji ;)) i mnie dopingowali na tej ostatniej prostej, tylko dzięki tej energii przekroczyłam metę. Cieszę się tym bardziej, że ostatnie dwa tygodnie były dla mnie jakieś takie leniwe i pozbawione energii, może to po prostu taki urlopowy klimat...
Biegłam, sapałam, przyznaję się - trochę maszerowałam, potem znowu biegłam... i tak dwa kółeczka i pół. Finisz wcale nie był łatwy. Wyobrażałam sobie, że na ostatniej prostej to po prostu pobiegnę szybciej i już, załatwione. Jednak załatwiona to byłam ja, już bez sił... w zasadzie biegłam odliczając kolejne drzewa. Zaczęłam nawet rozważać możliwość zboczenia z trasy w celu zalegnięcia na zielono-żółtym trawniku... ale tam przede mną wszyscy na mnie patrzą i czekają... no z tą zieloną trawką to byłby obciach. ...więc biegnę dalej ale jakby w miejscu... Widoczna na horyzoncie meta zaczęła się oddalać, wydawała się tak daleka i nieosiągalna, że już miałam usiąść i rzewnie zapłakać... Ale w tym momencie usłyszałam brawa a jakiś uczynny człowiek przez megafon krzyknął: "To już nie daleko, dasz radę!" No i nie miałam wyjścia musiałam dać radę i dałam :)
Meta jest orgiastyczna. Wszyscy czekali na mnie (i nawet jeśli czekali bardziej na końcowe wspólne foto niż na mnie to ja będę się trzymała swojej wersji ;)) i mnie dopingowali na tej ostatniej prostej, tylko dzięki tej energii przekroczyłam metę. Cieszę się tym bardziej, że ostatnie dwa tygodnie były dla mnie jakieś takie leniwe i pozbawione energii, może to po prostu taki urlopowy klimat...
W rankingu oficjalnym oczywiście byłam ostatnia. Jednak w moim
osobistym zestawieniu zajęłam pierwsze miejsce, pobiłam wszystkie swoje
rekordy życiowe... teraz mogę ścigać się sama ze sobą ;)
Oficjalna lista zwycięzców została upubliczniona. Ja jestem zwycięzcą nr
69. Swoją drogą ciekawa liczba... może to jakaś wróżba na rychłe
zagospodarowanie wolnych przestrzeni emocjonalnych i nie tylko... ;)
Oficjalny czas mojego zwycięstwa to 35m 24s - z posiadanych przeze mnie
informacji wynika, że jest to mój rekord życiowy.
Po tym paśmie sukcesów wyznaczyłam sobie nowe cele treningowe: biec cały czas oraz zrobić 5 km w czasie poniżej 35 minut. Termin realizacji celów nie jest ściśle określony, jednak przyjemność jaką daje mi bieganie jest gwarantem osiągnięcia założonych celów bez zbędnej zwłoki. Moja motywacja urosła. Jutro odpoczywam. Biegam w poniedziałek. Plan jest :)
Po tym paśmie sukcesów wyznaczyłam sobie nowe cele treningowe: biec cały czas oraz zrobić 5 km w czasie poniżej 35 minut. Termin realizacji celów nie jest ściśle określony, jednak przyjemność jaką daje mi bieganie jest gwarantem osiągnięcia założonych celów bez zbędnej zwłoki. Moja motywacja urosła. Jutro odpoczywam. Biegam w poniedziałek. Plan jest :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz