sobota, 31 sierpnia 2013

placki, kilogramy i rower

Dziś wolne od biegania więc pozwoliłam sobie na rozpustę i popadłam w zapomnienie w temacie zdrowego odżywiania. Od tygodnia chodziły za mną placuszki z jabłkiem i dziś nadszedł ten dzień aby się z nimi rozprawić.
Obecnie w całym domu pachnie smażonymi placuszkami, ja jestem obżarta strasznie a kilka placuszków zostało jeszcze na jutro.
Po dzisiejszym porannym ważeniu się doszłam do wniosku, że spadek mojej wagi niebezpiecznie się zatrzymał. Mija kolejny tydzień a kilogramów tyle samo... nie wiem co z tym zrobić... biegać szybciej? biegać dłużej? Uczciwie oświadczam, że z jedzenia nie zrezygnuję. Tak czy siak przestało być lekko, zaczyna się ciężka praca. Trzeba się ogarnąć, wyznaczyć cele a przede wszystkim drogę ich realizacji. Więc... do dzieła.
Jutro planuję 40 rowerowych kilometrów. Zobaczymy co na to powiedzą moje kolanka.

piątek, 30 sierpnia 2013

walka codzienna

Ostatnio dopada mnie senność, niespodziewanie, nagle, tu i teraz. Trudno jest walczyć z opadającymi powiekami i wyłączającym się umysłem... więc kładę się spać... gdy jestem w domu, gorzej jest w pracy... wtedy w ruch idzie kawa a potem hektolitry wody mineralnej, które od środka przez żołądek orzeźwiają mój umysł (szczerze powiem, że nie mam pojęcia jak to działa).
Dziś nie było spania. Senności uciekłam, zawiązałam sznurówki i w długą :) Nowa trasa, nowe krajobrazy, nowe przeszkody. Najgorsze są światła... czerwone i truchtam w miejscu ale rozpęd już stracony... zielone i zaczynam od początku, szukam rytmu, oddechu... No właśnie stare były problemy z oddychaniem. No i dziś doszłam do wniosku, że śpiewanie podczas biegania nie pomaga ale czasem tak trudno się powstrzymać ;) Poza tym stwierdzam, że zupełnie nie krępuje mnie bieganie przez miasto, gdzie inni ludzie chodzą, patrzą na mnie czasem się uśmiechają z sympatią a czasem z politowaniem... może kiedyś ktoś pobiegnie za mną...

środa, 28 sierpnia 2013

człapu, człap...

Dziś przegapiłam konieczność spożywania przyzwoitych posiłków i na własnej skórze doświadczyłam, że kiepskie jedzenie = kiepskie bieganie, więc:
- złapał mnie skurcz w łydce
- w udach zabrakło mocy, nogi uginały się pode mną i nie było żadnej sprężystości,
- złapała mnie kolka (jak biegam cztery miesiące to był chyba trzeci raz więc nie będę się czepiać)
- sucha śluzówka w nosie nie ułatwiała oddychania a po wczorajszym bólu gardło jeszcze drapało,
poza tym:
- łaskotała mnie sznurówka i w żaden sposób nie mogłam jej poskromić,
- smartfon odmówił współpracy w zakresie emitowania fonii,
- dzisiejszy bieg był nieco przemaszerowany…
Jedynie gps działał bez zarzutu no i nowa opaska na włosy sprawdziła się w praktyce. Poza tym mocy nie było, dziś raczej przeczłapałam.
W związku z powyższym na czwartek układam już menu. Muszę bardziej pilnować jedzenia zarówno w zakresie czasu i częstotliwości jak i jakości. Moc nadchodzi...

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

żeby biegać szybciej...

...trzeba biegać wolniej, a w moim przypadku nie biegać przez tydzień. Przerwa była pomocna, kolano odsapnęło i odpuściło. Króciutki bieg we czwartek (3,5 km) a dziś swoje regularne 5 km. Oba biegi w dużo lepszym tempie niż wcześniej. Poza tym dziś się uparłam i mimo ściany biegłam dalej, myślałam "już nie mogę" ale nogi nie przestawały, krok za krokiem... i tak wybiegłam na ostatnią prostą. Na początku jest ona lekko pod górkę ale potem jest z górki i z rozpędu dobiegłam do swojej mety. W domu rozciąganie, prysznic, kolacja... jestem boginią :)
Poza tym zauważyła, że zawsze dwa pierwsze kilometry mają najlepsze czasy... a ostatni kilometr nie jest taki szybki jak myślę, gdy biegnę... chyba za szybko zaczynam, muszę o tym pomyśleć... a z drugiej strony o czym tu myśleć? Fakt jest taki, że przebiegam 5 km i sprawia mi to co raz mniej kłopotu i co raz więcej radości :D Normalnie orgazm w locie :)

niedziela, 25 sierpnia 2013

nie boli :)

Dziś obudziłam się z jakimś dziwnym wrażeniem... kilka ładnych chwil zajęło mi dojście o co chodzi. Nie boli mnie kolano!!! No po prostu nie boli :) Tak więc perspektywa  dzisiejszego wieczornego biegania ożyła a mój świat znowu wyostrzył się kolorami. A swoją drogą zrobię eksperyment: w tym tygodniu nie używam roweru tylko biegam. Za to w przyszłym odkurzę rower i zwiedzę okolicę. Zobaczymy co mi moje zgrabne kolanko odpowie...

biegać można wszędzie :)

Po ostatniej tygodniowej przerwie w bieganiu przytrafił mi się wyjazd służbowy nad Zalew Zegrzyński. Oczywiście pierwsze co spakowałam to buty i strój do biegania :) chociaż ze względu na ból kolana nie miałam pewności czy pobiegnę. A jednak ból ustępowała a ja już dłużej nie mogłam wytrzymać więc pobiegłam... ostrożnie i bez szaleństw, 3,5 km, nie spiesząc się nigdzie. Bieganie nad wodą... bezcenne :D Po powrocie do hotelu zapukałam do pokoju koleżanki ze słowami: "tak wyglądam po bieganiu" a ona spojrzała na mnie i orzekła: "to już wiem dlaczego nie możesz przestać biegać". Banan na twarzy, energia tryskająca z uszu i szaleństwo w oczach oraz cieknący po mnie pot... widok mówiący sam za siebie.
Dziś kolano dokucza jakby mniej. Właściwie doszłam do wniosku, że ból pojawił się po rowerze i bieganie nie ma tu nic do rzeczy. Tak czy siak kontrolnie do kolanologa zamierzam się udać.
Poza tym było plażowanie, spacerowanie, zwiedzanie pomostów, gry i zabawy z dziećmi (uczestnikami wyjazdu, bo własnych na stanie nie posiadam) oraz trochę deszczu i całkiem sporo słońca. Koleżanka namówiła mnie na kajakowanie więc kolejną sprawność sportową mogę odhaczyć jako spróbowane i spodobane :) Niby w pracy, niby na urlopie ;) Dobrze, że już po wszystkim i dziś wyśpię się na własnym łóżku. Dobranoc.

czwartek, 22 sierpnia 2013

sama

Proszę powiedz mi coś mądrego (jak zwykle zresztą) bo już wpadam w depresję. Ciężko mi jest bez biegania, kolano boli mnie cały czas, wizyta u ortopedy dopiero (albo już!) 18 września. Zamiast biegania poszłam w niedzielę na basen i prawie codziennie ćwiczę (brzuszki, rozciąganie, ćwiczenia z pilatesu). Teraz jestem na służbowym wyjeździe i nawet karimatę wzięłam ze sobą żeby ćwiczyć ale to nie jest to samo :/ Pocieszam się myślą, że nie biegam teraz żeby biegać w przyszłym tygodniu czy za dwa tygodnie ale to pocieszanie kiepsko mi wychodzi i potrzebuję wsparcia z zewnątrz. Oczywiście zawsze mogę liczyć na wsparcie pogody – obecnie pada deszcz więc i tak bym nie biegała (taki koneser to jeszcze nie jestem). Ale jak jutro będzie świeciło słońce… Zaczynam płakać… tak dawno nie płakałam a teraz patrzę w lustro i łzy same napływają mi do oczu… jest mi źle, jestem smutna, zniechęcona… tak trudno znaleźć radość, taką prawdziwą, autentyczną, z głębi serca… Zaczynam się bać… to nie jest dobre… strach nie jest dobry, on nie przynosi żadnego postępu, strach blokuje, zamyka w klatce gdzie siedzę bez ruchu, jestem szara, letnia, nijaka. Jestem sama. Nie ma nikogo, kto dostrzeże moje zmartwienie, kto się o mnie zatroszczy...

Tak trudno prosić o wsparcie... ta wątpliwość czy się nie narzucam, nigdy nie wiadomo czy ja jestem tak samo ważna dla kogoś jak ten ktoś dla mnie, czy znajdzie dla mnie czas, czy chce dla mnie znaleźć czas... Więc zostaję sama... zupełnie sama...

Mój Dobry Duchu, który w trudnych momentach mojego życia siadasz mi na ramieniu i dodajesz siły, pomóż i tym razem proszę… odczaruj mnie na nowo, spraw żeby świat znowu stał się kolorowy, żeby ptaki radośnie śpiewały a kwiaty mieniły się szaleństwem barw… i tylko moje różowe buty biegowe mogą poszarzeć… od kurzu z przebiegniętej przeze mnie drogi…

wtorek, 20 sierpnia 2013

proszę nie biegać

Przychodzi baba do lekarza:
- Pani doktor boli mnie kolano.
- A co pani tym kolanem robi?
- Biegam.
- To proszę nie biegać.
...problem rozwiązany, pacjent "wyleczony", NFZ za odbytą wizytę zapłaci...
...baba siedzi i płacze... momentami zanurzając się w rozpacz...

Jedyne pocieszenie to otrzymane skierowane do ortopedy, które przez najbliższy miesiąc będzie wisiało na honorowym miejscu na lodówce przytrzymane magnesem uśmiechniętej buźki i jak tylko babie zbierze się na płacz to sobie na owe skierowanie popatrzy czerpać będzie nadzieję...

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

rowerowo - basenowo...

Kolano nadal dokucza, nic nie przechodzi... Postanowiłam więc bieganie zastąpić rowerem i basenem. Tym sposobem wszędzie jeżdżę rowerem: wczoraj byłam na przejażdżce a potem na filmie w Parku  Miejskim - powrót o godz. 23, chłodne powietrze na policzkach i pustki na ulicach... bezcenne. A dziś wybrałam się na basen, oczywiście rowerem :) Dziwię się doprawdy, że wcześniej jeździłam samochodem... A na basenie taka oto sytuacja: żabka rekreacyjna ;) i 26 długości basenu w 30 min. Potem kilka ćwiczeń i to straszne uczucie gdy wychodzi się z wody i jakby 50 kg więcej człowiek ważył. Na szczęście to trwa tylko chwilę i z pod prysznica wychodzę już 100 kg lżejsza. Jest dobrze :) chociaż martwię się kolanem...
Tym sposobem buty biegowe stoją smutne w kącie... mam nadzieję, że się nie obrażą.

sobota, 17 sierpnia 2013

miało być pięknie...

No i skończyło się rumakowanie. Kolano dokucza, dyskomfort nie ustępuje, wsłuchuję się w to co moje ciało chce mi powiedzieć... bo może to tylko nadciągnięte ścięgno albo mięsień... tak czy siak najbliższe bieganie sobie odpuszczam. Czas na regeneracje, pozwolę swoim kolanom odpocząć... w najbliższym tygodniu bieganie zamieniam na basen.
Mimo to pasmo sukcesów nie ustaje. Kolejny kilogram złamany, kolejne zmiany w diecie na wersje zdrowszą i mniej śmieciową, kolejne rowerowe kilometry pod kołami a piąty kilometr biegu nie jest już kilometrem zgonu. Endorfiny działają i nawet mój wewnętrzny krytyk usiłujący pożreć mój optymizm i chęć do życia przegrywa z kretesem i jest bez szans gdy w zasięgu wzroku pojawiają się moje buty do biegania :)
A poza tym ...tak strasznie zatęskniłam za Bieszczadami...

wtorek, 13 sierpnia 2013

rowerowy savoir vivre

Ostatnia wyprawa rowerowa wiele mnie nauczyła. Odebrałam lekcję rowerowego życia i miałam okazję wyciągnąć wnioski z obserwowanych ludzi, zdarzeń i faktów. Oczywiście nie będę samolubna i podzielę się zdobytą wiedzą. Tak więc:
Na ścieżce rowerowej nie obowiązują żadne przepisy. Wyprzedzanie "na trzeciego" jest powszechne tak samo jak zajeżdżanie drogi osobie pędzącej po ścieżce rowerowej przez osobę, która właśnie zeszła z przejścia dla pieszych/rowerzystów i włącza się do ruchu. Ponadto gdy uczysz swoje dziecię jeździć na rowerze rób to koniecznie na ogólnodostępnej i często uczęszczanej ścieżce rowerowej. Gdy inny rowerzysta dzwonkiem daje znać, że się zbliża to koniecznie stań na środku i usilnie tłumacz dziecku żeby nie zjeżdżało ze swojej drogi, na skutek czego dziecko się zatrzymuje, cała szerokość ścieżki rowerowej zostaje zajęta a ty musisz się zatrzymać aby slalomem matkę i latorośl wyminąć. Git.
Gdy ścieżka rowerowa się kończy a chodnika brak, rowerzysta zmuszony jest poruszać się wspólnie z samochodami jezdnią. W takim wypadku absolutnie nie jedź blisko krawędzi jezdni gdyż kierowcy samochodów (szczególnie tych dużych, dostawczych i ciężarowych, często z przyczepą) dochodzą do wniosku, że cię nie ma na drodze i mijają cię tak blisko, że niemal tracisz równowagę a pęd powietrza spych cię z drogi... Mój wniosek jest zatem taki, że należy jechać prawie środkiem pasa ruchu. Wtedy kierowcy są zmuszeni zauważyć rowerzystę, muszą zwolnić a przy wyprzedzaniu zachować szczególną ostrożność (tj. uwzględnić szerokość jezdni, istnienie bądź nie pobocza, ruch samochodów z naprzeciwka). Po dokonaniu takiej analizy przez kierowcę samochodu, rowerzysta mijany jest w bezpiecznej odległości bez narażania zdrowia i życia oraz lewego łokcia.
Oddzielny rozdział moich wniosków zajmuje technika budowy ścieżek rowerowych oraz utrzymanie ich w czystości.
Otwockie ścieżki rowerowe są zasypane piaskiem (przypuszczam, że jeszcze tym po zimie bo żadnej wiosennej ani letniej burzy piaskowej sobie nie przypominam). Niektóre odcinki są w takim stanie, że trudno utrzymać równowagę.
Druga sprawa to sposób budowania ścieżek rowerowych. Jest taka jedna, które zapewne z założenia miała być asfaltowa. W rzeczywistości co 3-4 metry asfalt jest przecinany kostką brukową (podjazdami na posesję). Wyobrażacie sobie jak się po tym jedzie... oczywiście się nie jedzie bo rowerzyści wybierają chodnik lub jezdnię. Ale ścieżka rowerowa zbudowana, inwestycja zrealizowana a panowie włodarze mogą być dumni, że na szczytny cel publiczne środki zostały wydane a że używać się nie da... cóż... nie można mieć wszystkiego...
A może się czepiam...

niedziela, 11 sierpnia 2013

nosi mnie...

Od wczorajszego wieczora burza i ulewa. W nocy też nie dała mi spać. Mimo to oczy otworzyłam o 8:30 - dobra pora żeby wstać. W planach sobotnie lenistwo :) i cotygodniowe porządki w mieszkaniu. W nic-nie-robieniu wytrzymałam do godz. 13 i zaczęło mnie nosić: bieganie, rower, basen? bieganie, rower, basen?... Wyszłam na balkon. Cały czas mżawka. Ulokowałam się z książką na balkonie. Jednym okiem obserwuję pogodę z nadzieję, że przez te upały takt i kultura jej nie opuściła i starym zwyczajem uspokoi się na chwilę bym mogła realizować swoją rządzę aktywności fizycznej. Nie zawiodłam się :) Przestało padać. Odpaliłam GPS, wyciągnęłam rower i pomknęłam ;) Godzina w ruchu i 18 km pod kołami. Jest super :)

sobota, 10 sierpnia 2013

po upale przychodzi burza a po burzy spokój...

Burza zastała mnie na balkonie z laptopem na kolanach. Miało być miło. Cisza, chłodniejsze powietrze, spokój piątkowego wieczora, sama ze sobą... Niestety przyszła ona. Zaczęło grzmieć, błyskać się aż w końcu lunęło. Niebo raz po raz przeszywały pioruny i błyskawice. Grzmot nadchodził powoli jakby nieśmiało, rozwijał się jak rozkwitający kwiat by w końcu przeszyć całe niebo i roztrzaskać je na miliony kawałków. Zapachniało deszczem... po upalnych dniach i nocach zapach ten aż drażnił w nozdrza... W pewnym momencie błysk oślepił mnie a grzmot przeszył niespodziewanie moje uszy i mózg tak jakby zajrzał do mnie na balkon, musnął mnie swoim ostrzem i odleciał dalej... Serce łomotało w mojej piersi. Ta niespodziewana, namacalna bliskość zaskoczyła mnie i przeraziła ale jednocześnie dała ulgę i pozwoliła odetchnąć głęboko świeżym, wilgotnym powietrzem. Mimo strachu nadal stałam na balkonie, krople deszczu odbijały się od moich policzków, nosa, czoła... rozkosz...

piątek, 9 sierpnia 2013

klap, klap...

...oklapłam...
upał daje się we znaki... senne popołudnia, nieprzespane noce i zaspane poranki... żar z nieba i mróz z klimatyzacji... to wszystko sprawia, że chce się mniej... do tego bolące gardło, zatkane zatoki i nadciągające zapalenie strun głosowych i krtani (może się jednak rozmyśli)...
Jednak biegania nie odpuszczam. Biegania chce mi się więcej, dłużej, szybciej, mocniej... chcę być mistrzem świata, przebiec 5, 10 kilometrów, półmaraton pewnie kiedyś maraton... Jestem przekonana, że dam radę.
Po wczorajszym pilatesie, zgodnie z przewidywaniami, jest ból... po raz kolejny poznaję swoje ciało, odkrywam jego nowe zakamarki i dziwię się, że tam też są mięśnie, które mogą boleć...
Samochód zamieniam na rower... pęd powietrza we włosach daje ulgę przy upalnym, stojącym powietrzu... czuję jak mięśnie nóg napinają się gdy naciskam na pedały... ekstaza...
Wysiłek. Pokonywanie samej siebie. Przekraczanie swoich granic, granic dotychczas w mojej ocenie niemożliwych do przekroczenia... a jednak daję radę :) To jest takie ekscytujące, że zapominam o umiarze, moje niecierpliwe chcenie przebiera nogami aby się wyrwać i lecieć przed siebie. Dobrze, że jest ktoś, kto to wszystko porządkuje, skutecznie pacyfikuje moje niecierpliwe chcenie i wskazuje właściwą drogę. Dobrze jest mieć przewodnika...

wtorek, 6 sierpnia 2013

bieganie jest zaraźliwe

...i rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie.
Właśnie moja siostra cioteczna poinformowała mnie, że nabyła obuwie stosowne i zaczęła biegać i strasznie jej się to podoba. Niepokojącym pozostaje jedynie fakt stawiania mnie w roli eksperta... prowadził ślepy kulawego... ;) Mimo to sport to zdrowie, zdecydowanie i niezaprzeczalnie :)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

być kobietą

OK, pierwszy dzień "TYCH DNI" nie jest najlepszym czasem na uskutecznianie wysiłku jakiegokolwiek czy to fizycznego czy umysłowego. W zasadzie, w moim przypadku to prowadzenie samochodu też powinno być zabronione. W TEN dzień powinnam siedzieć w domu na balkonie otulona kocem i popijać herbatkę, no chyba, że jest upał to może być leżenie na linii podmuchu wentylatora i popijanie wody mineralnej.
Oczywiście mądra kobieta po szkodzie, bo jak to wtorek i bez biegania?
Przyodziałam więc nowe butki i dresik i ruszyłam. Gdy tylko wyszłam na pierwszą prostą to wiedziałam, że to nie był dobry pomysł... Przeczłapałam niecałe trzy kilometry, trasę skróciłam maksymalnie i czym prędzej wróciłam do domu. Zeżarłam pół tabliczki czekolady i zaraz potem padłam. Spałam godzinę. A potem gdy już doszłam do siebie postanowiłam sobie solidnie: nigdy więcej! Biegam tylko wtedy gdy czuję się dobrze i nic mi nie dolega, to ma być dla mnie przede wszystkim przyjemność!!!
Tym sposobem okazało się po raz kolejny, że nie jestem typem wojownika a wszelkie postanowienia w moim przypadku nie mogą być realizowane bezwzględnie zgodnie z harmonogramem i wbrew sobie. Przede wszystkim w zgodzie z samą sobą... reszta sama przyjdzie :)

niedziela, 4 sierpnia 2013

parkrun go!

Dzisiaj Park Skaryszewski zaowocował życiówką (kolejną!) i aktywowaniem alergii :(
Biegło się świetnie, powietrze było lżejsze niż w ubiegłym tygodniu, chociaż na odcinkach słonecznych piekło w policzki równo. Dobrze, że było sporo cienia i trochę wody to wilgoć dawała chłód.
Po raz kolejny przekonałam się jak dobrze jest biegać nie samej. Pierwsze okrążenie udało mi się przebiec za pewną panią. Trzymałam się równo ale na drugim okrążeniu pani chyba przyspieszyła, bo ja przecież nie zwalniałam i tyle ją widzieli. Dalej biegłam swoim tempem, troszkę wolniej, ale skupiałam się na oddychaniu, które ostatnio nie szczególnie wykazuje chęć współpracy. Za mną było jeszcze kilka osób... "Dziś nie będę ostatnia" - ta myśl kołatała mi się przez drugą część trasy i nie pozwalała się zatrzymać... Piąty kilometr rozpoczęłam marszem. Musiałam. Nie dawałam już rady. Pomyślałam sobie, że teraz trochę podejdę, ale za to ostatnia prosta będzie moja. A odpocznę sobie za metą. Tak też zrobiłam. A gdy moim oczom ukazała się meta to uszach zabrzmiał Volver:
"Ten jedyny raz,
Poczuj znów życia smak.
Zrób to, jak na bungee skok.
Zaryzykuj i leć.
Odleć tam, dokąd chcesz."
...i odleciałam. Wizja skoku na bungee jakoś tak wyzwalająco na mnie działa, że zapominam o ograniczeniach i zmęczeniu. Doping też zrobił swoje.
Tym sposobem pokonanie 5 km zajęło mi niecałe 34 minuty (to ponad minutę szybciej niż w ubiegłym tygodniu) :)
Niestety już wychodząc z parku zaczęłam kichać, potem smarkać i tak jest do teraz... aktywowana alergia cały czas kręci w nosie... A ja mam ją w nosie ;) biegać i tak będę! :)

sobota, 3 sierpnia 2013

bilans lipca

Sama nie mogę w to uwierzyć - 90 km w nogach w tym prawie 30 km rowerowo i ponad 60 km w biegu :)

Jeszcze trzy miesiące wcześniej nie uwierzyłabym gdyby ktoś powiedział, że w lipcu takiego oto rachunku dokonam...
Jeszcze trzy miesiące wcześniej liczyłabym godziny spędzone na kanapie przed telewizorem...
Jeszcze trzy miesiące wcześniej byłabym zła na siebie samą...
Jeszcze trzy miesiące wcześniej nie miałam nadziei...

Dziś jestem z siebie zadowolona i dumna...
Dziś siebie lubię :) ...
Dziś nie mam skwaszonej miny tylko uśmiecham się do ludzi...
Dziś wiem, że mogę marzyć...
Dziś wiem, że mogę spełniać swoje marzenia...

Otwórz oczy!
Rozejrzyj się dookoła!
Weź głęboki oddech!  
Żyj! :)

Świat jest kolorowy :)

czwartek, 1 sierpnia 2013

apetyt rośnie w miarę jedzenia...

...tym sposobem zachciało mi się czegoś więcej niż tylko (!) bieganie. Dokonując szczegółowej analizy znanych mi, innych niż bieganie, aktywności fizycznych, drogą eliminacji doszłam do wniosku, że idealny będzie pilates... Rozważałam:
1. basen - ale za dużo wody no i włosy potem trzeba suszyć co przy mojej obecnej powalającej długości "do ucha" staje się lekko problematyczne więc basen pozostał w kategorii "okazjonalnie i dla przyjemności",
2. siłownia - ale w sumie tam jest nudno, sama nie pójdę a jeśli z kumpelą to fakt pozostaje taki, że czas spędzimy na plotkach a ćwiczenia będą zdecydowanie przy okazji więc siłownia odpada,
3. rower - ale na rowerze pracują głównie nogi (pedałowania rękami nie przewiduję) a mnie jednak zależałoby na czymś bardziej wszechstronnym,
4. w rozważaniach moich, przed ułamek sekundy, pojawił się jeszcze upojny i szalony seks jednak ze względów, o których nie chcę tu szczegółowo pisać pomysł ten odpadł w przedbiegach.
Doszłam więc do wniosku, że poszukiwana aktywność:
1. nie może wymagać ode mnie zbytniego przebierania się, czesania i przygotowywania,
2. musi być ciekawa i różnorodna z samej definicji,
3. nie może wiązać się z ociekaniem potem - potem ociekam obecnie cztery razy w tygodniu gdy biegam i to zdecydowanie wystarczy,
4. musi dziać się pod nadzorem instruktora (najchętniej przystojnego, dobrze zbudowanego latynosa), który będzie liczył powtórzenia, poprawiał pozycję i motywował do "jeszcze jednego powtórzenia" ;)
Pilates spełnia wszystkie kryteria, no może z tym instruktorem to nie do końca ale to nie był warunek konieczny ;) Dziś więc stawiłam się na pierwsze zajęcia i pierwsze czego się dowiedziałam, to że ćwiczenia są jeszcze w przyszłym tygodniu a potem jest dwutygodniowy urlop pana instruktora. W poprzednim życiu zniechęciłabym się natychmiast i bez zastanowienia. Obecnie zastanowiłam się i stwierdziłam, że nie dam się zniechęcić. Urlop pana instruktora odhaczyłam w kalendarzu i gotowość na przyszły tydzień buduję :) Poza tym przeraziły mnie moje deficyty w zakresie utrzymania równowagi leżąc bokiem na piłce... muszę to jakoś poćwiczyć... Ciekawe jak ja jutro będę biegać, już dziś czuję, że mam mięśnie w nogach... ;)