Właśnie spojrzałam na swoje statystyki
przebiegniętych kilometrów i sama się zdziwiłam. Okazało się, że
zdecydowanie mam tendencję zwyżkową jeśli chodzi o pokonywany dystans i w
ostatnich tygodniach nie biegnę mniej niż 5 km. Moja trasy to 5,5 km do
7,5 km... I właśnie doznałam olśnienia... mój umysł otworzył się i
dostrzegł wyjaśnienie mojego ostatniego braku entuzjazmy przed
bieganiem... po prostu jestem zmęczona! A dokładniej moje nogi są
zmęczone. Dlatego w tym tygodniu skracam dystans do 5 km max. Nie będę
się katować, nie potrzebuję tego. Dziś były 4 km z przerwą na marsz... a
co, jak odpoczynek to odpoczynek :D
środa, 25 września 2013
poniedziałek, 23 września 2013
przychodzi taki dzień...
I przychodzi taki dzień, w którym człowiek chce zamknąć oczy i
zniknąć, w którym człowiek rezygnuje ze wszystkiego co wydawało mu się
ważne, szczególnie gdy to co najważniejsze zostało zabrane
bezpowrotnie... taki dzień pod tytułem "rezygnacja"... gdy człowiek już
nie ma siły walczyć o każdy oddech, o każdy promień nadziei i choćby
gram szczęścia... Więc zamyka się człowiek w swojej skorupce na siedem
spustów i znika...
Rezygnuję... już nie mam siły... nie mam siły biegać, się uśmiechać,
być optymistką, szukać kolorów... nie mam siły walczyć o szczęście mimo
wszystko, mimo przeciwności i kłód padających co chwila pod moje nogi...
przerasta mnie to wszystko, nie dam rady sama tego dźwigać...
Chcę schować się w swojej skorupce i nikogo nie oglądać, nie słyszeć, nie mieć zobowiązań... chcę zamknąć swoją skorupkę na siedem spustów i zniknąć i już nie musieć wychodzić na ten paskudny świat. Nie chcę liczyć na to, że to kiedyś minie, bo nie mija... jest beznadziejnie, jest trudno... nie ma nadziei... chciałabym zamknąć oczy i zniknąć...
Chcę schować się w swojej skorupce i nikogo nie oglądać, nie słyszeć, nie mieć zobowiązań... chcę zamknąć swoją skorupkę na siedem spustów i zniknąć i już nie musieć wychodzić na ten paskudny świat. Nie chcę liczyć na to, że to kiedyś minie, bo nie mija... jest beznadziejnie, jest trudno... nie ma nadziei... chciałabym zamknąć oczy i zniknąć...
...więc znikam...
dobranoc
niedziela, 22 września 2013
...uciekam...
...i dopada mnie taki straszny smutek...
czarny, ogromny i niezgłębiony, ogarniający mnie z każdej strony...
Czuję jak nadchodzi, zbliża się wielkimi krokami by objąć mnie swoimi
ramionami i przykryć swoim płaszczem... Opada energia, świat szarzeje
tak jak rok temu gdy wszystko się skończyło... gdy cały mój świat legł w
gruzach, gdy przekonałam się, że nic już nie mogę zrobić by uratować
marzenia o szczęśliwym życiu... Dogania mnie samotność... uciekam przed
nią... staram się z całych sił, ale ona jest bardzo szybka, ostra,
przenikliwa, dotykająca moje serce w najgłębszych zakamarkach... takie
smutne są samotne wieczory... takie smutne są radości, którymi nie ma
się z kim dzielić...
A z drugiej strony cały czas umykam temu smutkowi, jakby coś nie pozwalało mi zatopić się w nim i w nim utonąć, jakby coś odpędzało go... Coś co bierze kolorowe kredki i maluje świat... Rozglądam się i widzę moje buty biegowe - różowe, kąciki ust same unoszą się do góry, mimo łez napływających do oczu... W piersi pojawia się uczucie oddechu jaki mam podczas biegu, serce uderza mocniej kilka razy... łza spływa po policzku, dociera do kącika ust...
Rozglądam się i widzę kobietę, która zmienia swoje życie, która mimo ogromnej porażki podnosi się i walczy, która chce być szczęśliwa, chce się uśmiechać, chce być dobra dla innych, chce kochać życie i innych ludzi i chce kochać siebie... ale też chce być kochana... w tym momencie światła gasną, w gardle pojawia się narastająca gula, która blokuje oddech... kolejna łza spływa po policzku...
Rozglądam się i widzę innych ludzi, obcych, znajomych, przyjaciół... wszyscy mi kibicują, trzymają kciuki, podtrzymują na duchu, dodają otuchy, wspierają... ile różnych słów na jedno zjawisko... Nie mogę ich zawieść, nie mogę zawieść siebie, nie mogę stracić tego co już odzyskałam...
...i znowu kończę optymistycznie, znowu coś mnie wyciąga z przepaści smutku... widocznie mój czas jeszcze nie nadszedł...
A z drugiej strony cały czas umykam temu smutkowi, jakby coś nie pozwalało mi zatopić się w nim i w nim utonąć, jakby coś odpędzało go... Coś co bierze kolorowe kredki i maluje świat... Rozglądam się i widzę moje buty biegowe - różowe, kąciki ust same unoszą się do góry, mimo łez napływających do oczu... W piersi pojawia się uczucie oddechu jaki mam podczas biegu, serce uderza mocniej kilka razy... łza spływa po policzku, dociera do kącika ust...
Rozglądam się i widzę kobietę, która zmienia swoje życie, która mimo ogromnej porażki podnosi się i walczy, która chce być szczęśliwa, chce się uśmiechać, chce być dobra dla innych, chce kochać życie i innych ludzi i chce kochać siebie... ale też chce być kochana... w tym momencie światła gasną, w gardle pojawia się narastająca gula, która blokuje oddech... kolejna łza spływa po policzku...
Rozglądam się i widzę innych ludzi, obcych, znajomych, przyjaciół... wszyscy mi kibicują, trzymają kciuki, podtrzymują na duchu, dodają otuchy, wspierają... ile różnych słów na jedno zjawisko... Nie mogę ich zawieść, nie mogę zawieść siebie, nie mogę stracić tego co już odzyskałam...
...i znowu kończę optymistycznie, znowu coś mnie wyciąga z przepaści smutku... widocznie mój czas jeszcze nie nadszedł...
piątek, 20 września 2013
moda włoska
Jadę sobie autobusem i widzę szyld na
sklepie "wina mołdawskie" Ale coś mi nie pasuje bo w witrynie sklepowej
stoją manekiny ewidentne prezentujące odzież. Przyglądam się wiec
jeszcze raz dokładniej. Mój mózg zaczyna wkręcać się na wyższe obroty,
oczy otwierają się szerzej i jeszcze raz czytam szyld: "moda włoska".
Doprawdy nie wiem czy to problem z moją głową czy z oczami... a
tymczasem idę się napić... wina... albo lepiej pobiegam :D
czwartek, 19 września 2013
"bo Pani musi dalej biegać"
No to wizyta u ortopedy się odbyła - cud
w postaci szybkiego terminu się spełnił. Przygotowana byłam na walkę i
udowadnianie, że bieganie to mój tlen i bez biegania to ja już nie mogę
żyć... A tu niespodzianka, aż do teraz nie mogę wyjść z zaskoczenia. Ale
od początku.
Zaczęłam od tego, że dziś to już kolana nie bolą... a Pan Doktor na to, że dziś nie bolą ale bolały i nie jest powiedziane, że boleć nie będą... Potem cierpliwie i z wielką uwagą wysłuchał historii moich kolan i kilogramów łącznie z ostatnim aktem pt "bieganie" i stwierdził, że to wszystko układa się w całość i stawami moimi należy koniecznie się zająć... i tu następuje punkt kulminacyjny: "bo Pani musi dalej biegać" Tak właśnie powiedział!!! Normalnie się wzruszyłam... nie musiałam tłumaczyć, wyjaśniać, przekonywać. Normalnie cud (już drugi w tej sprawie) - trafiłam do człowieka, który od razu dostrzegł to co jest dla mnie istotne i zechciał pomóc mi osiągnąć moje cele :) Na początek wzmacniania moich stawów dostałam dwa zabiegi. Pierwsza informacja była taka, że już nie ma miejsc na rehabilitację ale Pani w rejestracji poszperała w komputerze, popatrzyła na mnie zagadkowo i zdarzył się kolejny cud: rehabilitację zaczynam od 7 października (dla ścisłości: bieżącego roku). Przeraża mnie co prawda fakt, że będę musiała się stawić na Mokotowie o godz. 7:45 ale co tam, nie będę wybrzydzać. W końcu to wszystko po to żeby biegać :) po to żeby być szczęśliwą...
Zaczęłam od tego, że dziś to już kolana nie bolą... a Pan Doktor na to, że dziś nie bolą ale bolały i nie jest powiedziane, że boleć nie będą... Potem cierpliwie i z wielką uwagą wysłuchał historii moich kolan i kilogramów łącznie z ostatnim aktem pt "bieganie" i stwierdził, że to wszystko układa się w całość i stawami moimi należy koniecznie się zająć... i tu następuje punkt kulminacyjny: "bo Pani musi dalej biegać" Tak właśnie powiedział!!! Normalnie się wzruszyłam... nie musiałam tłumaczyć, wyjaśniać, przekonywać. Normalnie cud (już drugi w tej sprawie) - trafiłam do człowieka, który od razu dostrzegł to co jest dla mnie istotne i zechciał pomóc mi osiągnąć moje cele :) Na początek wzmacniania moich stawów dostałam dwa zabiegi. Pierwsza informacja była taka, że już nie ma miejsc na rehabilitację ale Pani w rejestracji poszperała w komputerze, popatrzyła na mnie zagadkowo i zdarzył się kolejny cud: rehabilitację zaczynam od 7 października (dla ścisłości: bieżącego roku). Przeraża mnie co prawda fakt, że będę musiała się stawić na Mokotowie o godz. 7:45 ale co tam, nie będę wybrzydzać. W końcu to wszystko po to żeby biegać :) po to żeby być szczęśliwą...
środa, 18 września 2013
w deszczu
Dziś pierwszy raz moje modły do
bogów deszczu nie zostały wysłuchane i mżyło i padało... Miałam wielką
rozterkę czy biegać. Bo ja żmija jestem w sensie gad czyli
zmiennocieplny i ciepłolubny a za oknem mokro, szaro, chłodno i
nieprzyjemnie. Mimo to nie znalazłam mocnych i niebitych argumentów na
to by siedzieć więc pobiegłam. Początkowo nawet nie padało. Potem
zaczęło trochę siąpić. Potem trochę przestało. A potem znowu siąpiło aż w
końcu opady przybrały na sile, kapuśniaczek stał się rzęsisty i gęsty a
krople większe. Czułam jak kapią na moją głowę i zlepiają włosy, jak
spływają po brwiach i wpadają do oczu, jak uderzają o rozgrzane policzki
a potem jakoś tak dziwnie zakręcają i przecząc prawom fizyki wpadają do
nosa...
Bieganie w deszcz... całkiem fajne...
Bieganie w deszcz... całkiem fajne...
poniedziałek, 16 września 2013
kryzys... nie-kryzys...
Mam postanowienie, że w weekend będę
biegać przed południem. Więc nastawiam budzik na 8:30. Dzwoni. Zwlekam
się z łóżka o 9. Dylemat: Jeść śniadanie? Zjadam, bez jedzenia nie
wychodzę z domu. Jeszcze chwilę kręcę się po domu. Szukam spodenek,
sportowy biustonosz też się gdzieś schował... Nie chce mi się wychodzić z
domu. Nie chce mi się biec. Nogi ciężkie, serce chowa się za żebrami
zamiast wyrywać się do biegu... Nie chce mi się biec, męczyć, pocić.
Nudzi mi się moja trasa, ale szukać nowej mi się nie chce... Wszystko
pod górkę... W końcu, po trzech godzinach walki wychodzę z domu.
Rozgrzewka. Muzyka w uszach. GPS odpalony. Go! W myślach mówię sama do
siebie: "Powoli, nie spiesz się bo zaraz padniesz a jak dziś padniesz to
już nigdy więcej nie pobiegniesz... dziś wolno i spokojnie... poza tym
druga połowa cyklu też robi swoje, wysoki poziom estrogenów nie
sprzyja, więc się nie spinaj... to nie twój czas..." Drepczę noga za
nogą. Wybieram nową trasę. Jakoś tak mam, że nie umiem bieg
dokądkolwiek, muszę mieć plan, jakiś cel... W połowie trzeciego
kilometra odpuszczam, zaczynam marsz... po prostu nie mam już siły... po
ok 500 m znowu zaczynam trucht... już nie odpuszczę, biegnę do świateł,
to ok 1,5 km, dam radę. Dobiegam. Wciskam guzik i czekam na zielone.
Wracam do domu. Już nie biegnę. Jeszcze tylko wdrapać się na drugie
piętro. Dopadam do wody... boszsz jaka smaczna... :)
Ćwiczenia: obowiązkowo rozciąganie a dodatkowo brzuszki. Woda smakuje jak nigdy. Prysznic. Przyjemnie, ciepło, woda opryskuje mi twarz, ulga... Świeża i pachnąca przygotowuję obiad. Mieszkanie wypełnia się zapachami. Pychaaa. Odpoczynek. Było ciężko. Ale wygrałam. Ile jeszcze takich walk przede mną? Ile z nich wygram? Co jest moim mieczem? Jak to się stało, że dziś dałam radę wyjść z domu i biec, skąd ta moja siła??? Jestem zadziwiona sama sobą... Ale jak myślę o sobie z kwietnia a potem patrzę w lustro i widzę siebie we wrześniu to po prostu nie mogę zostać obojętna, nie mogę się poddać, nie mogę polec. Chociaż to nie jest łatwe i proste. Bo nie biegam szybko, nie biję rekordów, nie odnoszę wielkich sukcesów, którymi mogłabym się chwalić. Nie mam specjalistycznych sprzętów ani ubrań, które niemal same mogłyby za mnie biec. A z drugiej strony biegam i dobiegam. Z drugiej strony staję na wagę i widzę 8 kg mniej i już się nie mogę doczekać kiedy będę mogła powiedzieć "10 kg mniej"... Patrzę na swoje życie i próbuję wymieniać korzyści jakie mam z biegania i zmiany jakie zaszły w moim życiu przez bieganie... rety, tyle tego jest, że wysiłek włożony w bieganie zwraca się po stokroć... Więc wyłączam myślenie, nokautuję swojego wewnętrznego krytyka i wychodzę z domu. A potem to już jakoś tak samo się biegnie... nawet gdy jest ciężko tak jak dziś.
Ćwiczenia: obowiązkowo rozciąganie a dodatkowo brzuszki. Woda smakuje jak nigdy. Prysznic. Przyjemnie, ciepło, woda opryskuje mi twarz, ulga... Świeża i pachnąca przygotowuję obiad. Mieszkanie wypełnia się zapachami. Pychaaa. Odpoczynek. Było ciężko. Ale wygrałam. Ile jeszcze takich walk przede mną? Ile z nich wygram? Co jest moim mieczem? Jak to się stało, że dziś dałam radę wyjść z domu i biec, skąd ta moja siła??? Jestem zadziwiona sama sobą... Ale jak myślę o sobie z kwietnia a potem patrzę w lustro i widzę siebie we wrześniu to po prostu nie mogę zostać obojętna, nie mogę się poddać, nie mogę polec. Chociaż to nie jest łatwe i proste. Bo nie biegam szybko, nie biję rekordów, nie odnoszę wielkich sukcesów, którymi mogłabym się chwalić. Nie mam specjalistycznych sprzętów ani ubrań, które niemal same mogłyby za mnie biec. A z drugiej strony biegam i dobiegam. Z drugiej strony staję na wagę i widzę 8 kg mniej i już się nie mogę doczekać kiedy będę mogła powiedzieć "10 kg mniej"... Patrzę na swoje życie i próbuję wymieniać korzyści jakie mam z biegania i zmiany jakie zaszły w moim życiu przez bieganie... rety, tyle tego jest, że wysiłek włożony w bieganie zwraca się po stokroć... Więc wyłączam myślenie, nokautuję swojego wewnętrznego krytyka i wychodzę z domu. A potem to już jakoś tak samo się biegnie... nawet gdy jest ciężko tak jak dziś.
sobota, 14 września 2013
sensacja!!! łał!!!
złOnet donosi "Bieganie zniszczyło mi zdrowie" - jest sensacja... http://kobieta.onet.pl/zdrowie/fitness/bieganie-zniszczylo-mi-zdrowie/p48s7 Ja raczej napisałabym "biegnij z głową!" ...ale jak coś jest fajne i staje się proste to nie ma sensacji...
Tytuły
z gazet i portali internetowych zabijają swoim negatywizmem, pesymizmem
i czarnowidztwem... Poza tym, że to nie bieganie szkodzi a ludzka głupa
pociąga za sobą nieuniknione konsekwencje, dowiadujemy się, że:
- Ojciec Pio nie do końca się święty - osobiście myślę, że może trochę jest święty a trochę nie jest albo czasem jest a czasem nie jest bo jeśli jest "nie-do-końca"...
- "media zniszczyły suknię ślubną" pewnej córki pewnego prezydenta... biedaczka czuła presję otoczenia a paskudne media źle sfotografowały suknię bo panna młoda wysiadająca z samochodu przed kościołem w ogóle powinna zostać niezauważona a tu media robią zdjęcia...
- trzy lata temu zmarła tajemnicza polska seksbomba - złOnet aż trzy lata potrzebował żeby dojść do tej informacji bo pani tak tajemnicza była... :/
- biało-czerwoni już dziś mogą zostać rozgromieni - cóż jakoś nic nowego to nie wnosi... ale ponarzekać można, a potem powiedzieć "a nie mówiłem..."
- ona wyższa od niego, zobacz słynne pary - ja znam kilka nie-słynnych i też są szczęśliwi i nikt z tego sensacji ani afery nie robi,
- wypadek pewnej aktorki - potknęła się ona i przewróciła (komu to się nie zdarzyło) - koniecznie trzeba narobić fotek i zrobić z tego galerię na pierwszą stronę;
Poza tym ponad dziesięć tytułów zawierających słowa "seks" i "erotyczny" lub promowanych fotografią z podtekstem seksualnym...
- Ojciec Pio nie do końca się święty - osobiście myślę, że może trochę jest święty a trochę nie jest albo czasem jest a czasem nie jest bo jeśli jest "nie-do-końca"...
- "media zniszczyły suknię ślubną" pewnej córki pewnego prezydenta... biedaczka czuła presję otoczenia a paskudne media źle sfotografowały suknię bo panna młoda wysiadająca z samochodu przed kościołem w ogóle powinna zostać niezauważona a tu media robią zdjęcia...
- trzy lata temu zmarła tajemnicza polska seksbomba - złOnet aż trzy lata potrzebował żeby dojść do tej informacji bo pani tak tajemnicza była... :/
- biało-czerwoni już dziś mogą zostać rozgromieni - cóż jakoś nic nowego to nie wnosi... ale ponarzekać można, a potem powiedzieć "a nie mówiłem..."
- ona wyższa od niego, zobacz słynne pary - ja znam kilka nie-słynnych i też są szczęśliwi i nikt z tego sensacji ani afery nie robi,
- wypadek pewnej aktorki - potknęła się ona i przewróciła (komu to się nie zdarzyło) - koniecznie trzeba narobić fotek i zrobić z tego galerię na pierwszą stronę;
Poza tym ponad dziesięć tytułów zawierających słowa "seks" i "erotyczny" lub promowanych fotografią z podtekstem seksualnym...
Artykuł
o bieganiu polecam, może szału nie ma ale sygnalizuje ważny problem
przygotowania się do biegania, pokazuje głupotę i ignorancję niektórych
osób i przy okazji sprytnie zahacza o problem uzależnienia...
A tu promocja pozytywnej energii:
maraton???
Dziś rozmawiałam z moją
rodzicielką o bieganiu, rekordach, dystansach, maratonach i
półmaratonach oraz o planowanym biegu na piątkę... w pewnym momencie
moja mama wodząc rozmarzonym wzrokiem po mieszkaniu powiedziała, że
chciałaby dostać ode mnie medal z maratonu... i tym sposobem muszę
maraton w jakiejś bliższej, niż planowane sto lat, przyszłości
umieścić... no to może za rok... pobiegamy - zobaczymy :)
A tymczasem po niedzielnym biegu ulicznym moja mama stwierdziła, że czas miałam niezły ale jakbym pobiega do 30 minut.... nie ma jak pozytywna motywacja...
A tymczasem po niedzielnym biegu ulicznym moja mama stwierdziła, że czas miałam niezły ale jakbym pobiega do 30 minut.... nie ma jak pozytywna motywacja...
piątek, 13 września 2013
moja trampolina
Ostatnio okazało się, że różni
znajomi widują mnie jak biegam. Ja ich nie widzę a oni nie machają i nie
trąbią więc to, że jestem obserwowana i zauważana pozostawało dla mnie
tajemnicą... do czasu aż jeden z nich zapytał: "I chce Ci się tak
biegać?" "...a no chce mi się" - odpowiedziałam. Ale dziś to wybitnie mi
się nie chciało ;)
Wczoraj padało, w nocy padało, dziś cały dzień padało... Jeszcze dziś ok godz. 11 znajoma na fb wyrażał swój podziw dla mojego zacięcia i wytrwałości, że nawet w deszcz planuję biegać. A ja dokonałam głębokiego westchnienia do bogów pogodowych i jak zwykle moja modlitwa została wysłuchana :) chyba mam jakieś fory ;) Ok godz. 15 zaczęło się przejaśniać i wyszło słońce - bieganie zaplanowane na godz. 18 - słońce wytrzymało. Więc, kochani jeśli planujecie imprezę plenerową to polecam wtorki i czwartki gdyż wtedy biegam a jak biegam to deszcz nie pada a nawet słońce świeci :) Oczywiście po wczorajszym pilatesie czuję wszystkie mięśnie na całym ciele więc stwierdziłam, że mimo niechęci rozbieganie jest koniecznie gdyż w przeciwnym razie jutro nie wstanę z łóżka.
Wczoraj padało, w nocy padało, dziś cały dzień padało... Jeszcze dziś ok godz. 11 znajoma na fb wyrażał swój podziw dla mojego zacięcia i wytrwałości, że nawet w deszcz planuję biegać. A ja dokonałam głębokiego westchnienia do bogów pogodowych i jak zwykle moja modlitwa została wysłuchana :) chyba mam jakieś fory ;) Ok godz. 15 zaczęło się przejaśniać i wyszło słońce - bieganie zaplanowane na godz. 18 - słońce wytrzymało. Więc, kochani jeśli planujecie imprezę plenerową to polecam wtorki i czwartki gdyż wtedy biegam a jak biegam to deszcz nie pada a nawet słońce świeci :) Oczywiście po wczorajszym pilatesie czuję wszystkie mięśnie na całym ciele więc stwierdziłam, że mimo niechęci rozbieganie jest koniecznie gdyż w przeciwnym razie jutro nie wstanę z łóżka.
Poza tym dziś przeczytałam coś co
skłoniło mnie do refleksji nad punktem wyjścia mojego biegania.
Rozmyślania moje były długie i zawiłe oraz wielowątkowe więc powstrzymam
się od opisywania całego toku intelektualnego jaki przebyłam a skupię
się na konkluzji: Nie przytyłam wczoraj - nie schudnę jutro, ale jeśli
dziś nic nie zrobię to za kolejnych 10 lat nic się nie zmieni a ja będę
wyglądała jeszcze gorzej.
Więc pewnego dnia stwierdziłam, że to właśnie jest "dzisiaj" i pobiegłam i biegam czwarty miesiąc a na efekty nie musiałam czekać 10 lat :)
Więc pewnego dnia stwierdziłam, że to właśnie jest "dzisiaj" i pobiegłam i biegam czwarty miesiąc a na efekty nie musiałam czekać 10 lat :)
czwartek, 12 września 2013
statyczne środy
Uprzejmie informuję, że statyczne
środy podlegają kontynuacji. Ze względów pogodowych w dniu dzisiejszym
ćwiczenia statyczne nie zostały okraszone rowerowym wstępem i epilogiem
nad czym niezmiernie ubolewam ale w ulewę nie będę się katować.
A w domu pachnie gotowaniem...
makaron, por, czosnek, szpinak... pycha :) Uwielbiam gotować, uwielbiam
te domowe zapachy. Na myśl o jutrzejszym obiedzie już mi cieknie
ślinka...
środa, 11 września 2013
oficjalnie
Oficjalne wyniki niedzielnego
biegu zostały podane co tylko potwierdziło fakt, że metę przekroczyłam w
regulaminowym czasie :) Poza tym w wątpliwość została poddana moja płeć
gdyż na liście widnieję jako mężczyzna. Przypuszczam, że to za sprawą
pożarcia przez kogoś głodnego ostatniej literki mojego imienia. Imię bez
"a" na końcu równa się M a nie K. Mimo to zmiany płci nie planuję (jako
kobieta jestem zdecydowanie wyżej w klasyfikacji :) )
A dziś biegowe 7 km w nogach. GPS ma
mnie w nosie i raz działa a raz nie działa więc moje ostatnie biegi
rejestrowane są w formie serialu - strasznie mnie to denerwuje.
Poza tym jak biegnę to wszędzie jest blisko :) - to refleksja ostatniego czasu.
Poza tym jak biegnę to wszędzie jest blisko :) - to refleksja ostatniego czasu.
poniedziałek, 9 września 2013
Mój pierwszy raz... VIII Otwocki Integracyjny Bieg Uliczny
Bieg uliczny w Otwocku i to podobno
ósmy - pierwsze słyszę a mieszkam tu od urodzenia...Zważywszy jednak na
ostatnie zmiany w moim życiu postanowiłam się nie pastwić nad kiepską
promocją imprezy tylko aktywnie włączyć się w tę jakże zacną inicjatywę.
Tym sposobem o godz. 11:30 stawiłam się w biurze zawodów w celu
rejestracji i odebrania numeru startowego oraz chipa do pomiaru czasu.
Rejestracja przebiegła bez problemów. Mój pierwszy numer startowy
(oczywiście liczby pierwsze) 131 :) zawisł na mojej piersi a mój
pierwszy chip został zamontowany na bucie. Pan Organizator przez
mikrofon co pół minuty podawał czas jaki pozostał do startu. Nie powiem,
budowało to napięcie. Aż nadszedł ten moment, Pan Organizator krzyknął
START i wszyscy z kopyta ruszyli... spacerkiem... bo taki był tłok ;)
Szczęśliwie za chwilę się rozluźniło i mogłam szukać swojego tempa.
Biegło się ciężko. Po raz kolejny przekonałam się, że bieganie
nie-wieczorem jest dla mnie wyzwaniem. Trzeba będzie coś z tym zrobić i
jakieś poranne weekendowe bieganie zacząć uskuteczniać... Poza tym był
pot, asfalt, słońce, trochę cienia, straż miejska, policja i harcerze,
służby medyczne na rowerach, kibice, fotoreporterzy i mnóstwo dobrego
nastroju. Klimat biegu był swojski, wszystko było takie po prostu, bez
nadęcia i bez wielkich "ę" "ą". Na mecie otrzymałam dyplom i oddałam
chip, wody dla mnie nie wystarczyło więc dobrze, że miałam swoją inaczej
piłabym chyba z fontanny... ;)
mój pierwszy numer startowy czyli, że biegłam oraz dyplom, że dobiegłam :)
Niestety były też niedociągnięcia a
właściwie jedno, które rzuciło mi się w oczy a dokładniej w płuca: droga
przy cmentarzu nie została całkowicie zamknięta więc na piątym
kilometrze na pełnym wdechu skazana zostałam na zagazowanie spalinami
samochodowymi. Co prawda nie było żadnych niebezpiecznych sytuacji bo
wszyscy zachowali szczególną ostrożność ale brak czystego powietrza był
dla mnie utrudnieniem w oddychaniu (z czym i tak mi jest dość trudno).
Poza tym chciałam pogratulować wszystkim licealistkom, które biegły
zrywami, wyprzedzały a potem zatrzymywały się pod moimi nogami - sto lat
bym myślała i bym nie wymyśliła, że tak można.
Ogólnie imprezę biegową uważam za
bardzo udaną i oficjalnie stwierdzam, że moje biegowe życie wkroczyło w
kolejny etap - udział w biegach na 5 km. :) już się nie boję, że nie
dobiegnę :)
piątek, 6 września 2013
biegnę uszami
Jadąc autobusem do pracy słucham muzyki ze smartfona. Tej samej
muzyki, przy której biegam. Mam swoje ulubione kawałki, przy których
biegnąc dostaję skrzydeł, które mnie równoważą albo pozwalają przetrwać
kryzys. Jednym słowem takie, które wybitnie kojarzą mi się z bieganiem i
przy których nogi same pracują. No i tej muzyki słucham w autobusie.
Oczywiście szans na bieg w komunikacji miejskiej nie mam żadnych więc
ostatnio doświadczyłam wrażenia, że biegnę uszami... Muzyka rozbrzmiewa
ze słuchawek, kolejne przystanki zostają w tyle, nogi się wyrywają ale
warunków nie ma więc biegną moje uszy... Chyba jestem dziwna.
A dziś po godz. 20:30 biegaczy na drogach zatrzęsienie, niedługo
trzeba będzie jakiś grafik ustalić bo nie będziemy mogli się mijać ;) Po
wczorajszym pilatesie czuję wszystkie mięśnie od pasa w dół :/ więc
biegło się trudno i wytrwale z naciskiem na wytrwale ;)
czwartek, 5 września 2013
statyczne środy :)
Pilates - ćwiczenia statyczne...
Do dnia dzisiejszego sądziłam, że to takie spokojne, dystyngowane ćwiczenia, elegancko na macie z pomocą piłki... o, jakże się myliłam. Nie ma nic spokojnego i dystyngowanego w nieudolnym usiłowaniu utrzymania równowagi na piłce, w nieporadnych staraniach powtórzenia ćwiczenia po instruktorze. Prezentowane ćwiczenie nie zwiastuje dramatu ale gdy usiłuję (to dobre słowo: "usiłuję") je powtórzyć to moje kończyny zaczynają żyć swoim życiem, opadają nagle z sił i najlepiej czują się na macie w stanie swobodnym. Jednak ja nie odpuszczam, zbieram się w sobie i nieudolnie staram się ćwiczyć... na 100% swoich możliwości. Po 50 minutach ćwiczeń wyszłam z sali zmęczona, zasapana, i mokra tak jak po wczorajszych 7 kilometrach.
Pilates - ćwiczenia statyczne... he, he, he... Mimo wszystko nabyłam karnet więc środy będą "statyczne" ;)
Do dnia dzisiejszego sądziłam, że to takie spokojne, dystyngowane ćwiczenia, elegancko na macie z pomocą piłki... o, jakże się myliłam. Nie ma nic spokojnego i dystyngowanego w nieudolnym usiłowaniu utrzymania równowagi na piłce, w nieporadnych staraniach powtórzenia ćwiczenia po instruktorze. Prezentowane ćwiczenie nie zwiastuje dramatu ale gdy usiłuję (to dobre słowo: "usiłuję") je powtórzyć to moje kończyny zaczynają żyć swoim życiem, opadają nagle z sił i najlepiej czują się na macie w stanie swobodnym. Jednak ja nie odpuszczam, zbieram się w sobie i nieudolnie staram się ćwiczyć... na 100% swoich możliwości. Po 50 minutach ćwiczeń wyszłam z sali zmęczona, zasapana, i mokra tak jak po wczorajszych 7 kilometrach.
Pilates - ćwiczenia statyczne... he, he, he... Mimo wszystko nabyłam karnet więc środy będą "statyczne" ;)
środa, 4 września 2013
...a zachód słońca był dziś turkusowy...
Dziś jakoś nie szczególnie miałam przekonanie, że bieganie to
dobry pomysł... ale jest wtorek - jest bieganie. Dodatkowo zmotywował
mnie fakt mojej obecności na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej, które to
zdarzenie zdecydowanie musiałam odreagować więc pobiegłam.
Asekuracyjnie wybrałam trasę krótszą. Ale mniejsze kółeczko przebiegło mi się w miarę lekko więc zaciekawiło mnie czy dam radę cyknąć drugie... i dałam radę :) w nogach ponad 7 km, fun niesamowity bo to był czysty bieg, żadnych marszów i żadnych przystanków. Do tego kilku znajomych i kilku nowych biegaczy napotkanych :)
Asekuracyjnie wybrałam trasę krótszą. Ale mniejsze kółeczko przebiegło mi się w miarę lekko więc zaciekawiło mnie czy dam radę cyknąć drugie... i dałam radę :) w nogach ponad 7 km, fun niesamowity bo to był czysty bieg, żadnych marszów i żadnych przystanków. Do tego kilku znajomych i kilku nowych biegaczy napotkanych :)
Muszę przyzwyczaić się do biegania o zmroku. Zachód słońca jest
fascynujący, początkowo żółty, potem przechodzi w czerwień i róż by w
końcu zaskoczyć turkusem a potem na atramentowym niebie widać gwiazdy...
Dziś było jeszcze trochę chłodnego, przyjemnego wiatru... Rewelacja :)
wtorek, 3 września 2013
biegam wśród ludzi
Pewnego dnia stwierdziłam, że nie
chcę dłużej siedzieć na kanapie przed telewizorem i zajadać kanapki,
założyłam buty i pobiegałam. Tego dnia w ogóle nie pomyślałam, że jak
będę biegła to inni ludzie będą na mnie patrzeć. Po prostu stwierdziłam,
że idę biegać i poszłam i to była moja jedyna myśl, która zajmowała
całą moją głowę. Nie było tam miejsca na myślenie o innych ludziach.
Teraz słyszę, że można mieć z tym problem... z jednej strony rozumiem,
chociaż z drugiej myślę sobie, że jeśli chcę coś robić to nie oglądam
się na innych tylko idę drogą, którą obrałam. I zaczęłam się nad tym
zastanawiać... i doszłam do wniosku, że nieprzejmowanie się innymi
użytkownikami dróg i chodników w moim przypadku utrzymuje się i ma się
jak najlepiej :)
Gdy ostatnio biegłam, mijałam
przystanek autobusowy, na ławce siedziało kilka osób i czekało na
autobus. Po kilkunastu minutach tamtędy wracałam a te same osoby nadal
siedziały na przystanku. W ich życiu przez te kilkanaście minut nic się
nie zmieniło, ja przebiegłam kilkaset metrów (może 2 km), zrobiłam
kilkadziesiąt kroków, wdechów, wydechów, moje serce zmusiłam do
wytężonej pracy. Oni patrzyli na mnie ale także ja patrzyłam na nich. Co
o mnie pomyśleli? - nie wiem, ale ja poczułam potworną satysfakcję z
tego, że biegnę, że mogę, że nie siedzę, że zamiast czekać na autobus 15
minut aby przejechać jeden przystanek, ja idę pieszo, bo mam wybór i
znam swoje możliwości... i gdzieś w głębi duszy myślę, że mi
zazdroszczą, tak jak ja kiedyś zazdrościłam napotkanym biegaczom...
Biegnąc przez park mijałam kilka grupek młodzieży i osób "dojrzalszych"... śledzili mnie wzrokiem, chyba coś komentowali... Słuchawki na uszach skutecznie odcinają mnie od świata zgnuśniałej złośliwości i dają gwarancję dostarczania nowej energii z każdym rozbrzmiewającym utworem. Nie chcę słyszeć prześmiewczych czy prowokacyjnych komentarzy więc robię tak by ich nie słyszeć - słuchawki z muzyką się sprawdzają :)
Biegnąc przez park mijałam kilka grupek młodzieży i osób "dojrzalszych"... śledzili mnie wzrokiem, chyba coś komentowali... Słuchawki na uszach skutecznie odcinają mnie od świata zgnuśniałej złośliwości i dają gwarancję dostarczania nowej energii z każdym rozbrzmiewającym utworem. Nie chcę słyszeć prześmiewczych czy prowokacyjnych komentarzy więc robię tak by ich nie słyszeć - słuchawki z muzyką się sprawdzają :)
Poza tym gdy biegam spotykam też
życzliwe osoby - innych biegaczy, z niektórymi znamy się już z widzenia,
uśmiechamy się do siebie, pozdrawiamy się, czasem coś zagadamy "w
biegu" i każdy bieganie w swoją stronę. To są strasznie miłe sytuacje,
wtedy czuję, że nie jestem jakimś dziwakiem, że nie jestem sama, że są
inni, którzy mają tak samo jak ja :) to jest świetne. Nie
doświadczyłabym tego gdybym pewnego dnia nie założyła butów do biegania i
po prostu nie pobiegała.
Ja biegam - inni na mnie patrzą, czasem komentują.
Gdy biegam - ja patrzę na innych a to co myślę zostawiam dla siebie i dalej biegam i na dzień dzisiejszy nie przewiduję innego scenariusza.
Gdy biegam - ja patrzę na innych a to co myślę zostawiam dla siebie i dalej biegam i na dzień dzisiejszy nie przewiduję innego scenariusza.
poniedziałek, 2 września 2013
granica - 5 km
Dziś mi się nie chciało biegać, ale jeszcze bardziej nie chciało mi się
siedzieć w domu przed telewizorem więc odziałam strój stosowny i
wyruszyłam... Ale było ciężko. To chyba po tych wczorajszych 45 km
rowerowych. Trochę truchtałam, dużo maszerowałam ale nie odpuściłam.
A
w poszukiwaniu urozmaicenia wybieram inne trasy, dziś było leśnie,
poprzednio było parkowo i taka mi się refleksja nasuwa, że jakbym nie
pobiegła to trasa ma 5 km... może to znak, że tyle wystarczy...
niedziela, 1 września 2013
bilans sierpniowy
Miesiąc sierpień minął jak z bicza strzelił. Jak na początkującego biegacza myślę, że wypadam całkiem nie źle:
- 54 km przebiegnięte, należy przy tym zaznaczyć, że dwa razy odpuściłam, nie biegałam z powodu odmowy współpracy ze strony kolana prawego więc jakieś 10 km jestem stratna i tak sobie myślę, że to była moje pierwsze nieobecność odkąd zaczęłam biegać... Obecnie kolano się ogarnęło i już nie robi scen. Zobaczymy co będzie po dzisiejszych 45 km na rowerze...
- 120 km przejechanych na rowerze, w tym dzisiejsze 45 km - chyba jestem nienormalna, że się na taką wycieczkę porwałam, ale było super (zresztą z Kaśką zawsze jest super);
- trochę popływane, trochę poćwiczone;
- spalonych ponad 10.000 kcal robi wrażenie :D
- 54 km przebiegnięte, należy przy tym zaznaczyć, że dwa razy odpuściłam, nie biegałam z powodu odmowy współpracy ze strony kolana prawego więc jakieś 10 km jestem stratna i tak sobie myślę, że to była moje pierwsze nieobecność odkąd zaczęłam biegać... Obecnie kolano się ogarnęło i już nie robi scen. Zobaczymy co będzie po dzisiejszych 45 km na rowerze...
- 120 km przejechanych na rowerze, w tym dzisiejsze 45 km - chyba jestem nienormalna, że się na taką wycieczkę porwałam, ale było super (zresztą z Kaśką zawsze jest super);
- trochę popływane, trochę poćwiczone;
- spalonych ponad 10.000 kcal robi wrażenie :D
W kolejny miesiąc wchodzę pewnym
krokiem z pozytywną energią, chęcią do bieganie i więcej i szybciej, na
pewno ogarnę pilates i zrzucę kolejne dwa kilogramy. Cel wyznaczony - do
dzieła :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)