Bieg uliczny w Otwocku i to podobno
ósmy - pierwsze słyszę a mieszkam tu od urodzenia...Zważywszy jednak na
ostatnie zmiany w moim życiu postanowiłam się nie pastwić nad kiepską
promocją imprezy tylko aktywnie włączyć się w tę jakże zacną inicjatywę.
Tym sposobem o godz. 11:30 stawiłam się w biurze zawodów w celu
rejestracji i odebrania numeru startowego oraz chipa do pomiaru czasu.
Rejestracja przebiegła bez problemów. Mój pierwszy numer startowy
(oczywiście liczby pierwsze) 131 :) zawisł na mojej piersi a mój
pierwszy chip został zamontowany na bucie. Pan Organizator przez
mikrofon co pół minuty podawał czas jaki pozostał do startu. Nie powiem,
budowało to napięcie. Aż nadszedł ten moment, Pan Organizator krzyknął
START i wszyscy z kopyta ruszyli... spacerkiem... bo taki był tłok ;)
Szczęśliwie za chwilę się rozluźniło i mogłam szukać swojego tempa.
Biegło się ciężko. Po raz kolejny przekonałam się, że bieganie
nie-wieczorem jest dla mnie wyzwaniem. Trzeba będzie coś z tym zrobić i
jakieś poranne weekendowe bieganie zacząć uskuteczniać... Poza tym był
pot, asfalt, słońce, trochę cienia, straż miejska, policja i harcerze,
służby medyczne na rowerach, kibice, fotoreporterzy i mnóstwo dobrego
nastroju. Klimat biegu był swojski, wszystko było takie po prostu, bez
nadęcia i bez wielkich "ę" "ą". Na mecie otrzymałam dyplom i oddałam
chip, wody dla mnie nie wystarczyło więc dobrze, że miałam swoją inaczej
piłabym chyba z fontanny... ;)
mój pierwszy numer startowy czyli, że biegłam oraz dyplom, że dobiegłam :)
Niestety były też niedociągnięcia a
właściwie jedno, które rzuciło mi się w oczy a dokładniej w płuca: droga
przy cmentarzu nie została całkowicie zamknięta więc na piątym
kilometrze na pełnym wdechu skazana zostałam na zagazowanie spalinami
samochodowymi. Co prawda nie było żadnych niebezpiecznych sytuacji bo
wszyscy zachowali szczególną ostrożność ale brak czystego powietrza był
dla mnie utrudnieniem w oddychaniu (z czym i tak mi jest dość trudno).
Poza tym chciałam pogratulować wszystkim licealistkom, które biegły
zrywami, wyprzedzały a potem zatrzymywały się pod moimi nogami - sto lat
bym myślała i bym nie wymyśliła, że tak można.
Ogólnie imprezę biegową uważam za
bardzo udaną i oficjalnie stwierdzam, że moje biegowe życie wkroczyło w
kolejny etap - udział w biegach na 5 km. :) już się nie boję, że nie
dobiegnę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz