Dziś pierwszy raz moje modły do
bogów deszczu nie zostały wysłuchane i mżyło i padało... Miałam wielką
rozterkę czy biegać. Bo ja żmija jestem w sensie gad czyli
zmiennocieplny i ciepłolubny a za oknem mokro, szaro, chłodno i
nieprzyjemnie. Mimo to nie znalazłam mocnych i niebitych argumentów na
to by siedzieć więc pobiegłam. Początkowo nawet nie padało. Potem
zaczęło trochę siąpić. Potem trochę przestało. A potem znowu siąpiło aż w
końcu opady przybrały na sile, kapuśniaczek stał się rzęsisty i gęsty a
krople większe. Czułam jak kapią na moją głowę i zlepiają włosy, jak
spływają po brwiach i wpadają do oczu, jak uderzają o rozgrzane policzki
a potem jakoś tak dziwnie zakręcają i przecząc prawom fizyki wpadają do
nosa...
Bieganie w deszcz... całkiem fajne...
Bieganie w deszcz... całkiem fajne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz